EN

18.01.2023, 12:48 Wersja do druku

Pars pro toto

„Sen srebrny Salomei" Juliusza  Słowackiego w reż. Piotra Cieplaka w  Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Pisze Anna Wakulik, członkini Komisji Artystycznej VIII Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”.

fot. Karol Budrewicz/mat. teatru

Są takie dzieła sztuki, gdzie dostajemy troszeczkę, oszczędnie, nie wszystko. Pierścionek, spojrzenie, haiku. Portrecik miast fresku, małą czarną w miejsce krynoliny, twarz mimicznie nieograniczoną botoksem i siedmiowarstwowym makijażem.

Piotr Cieplak i Robert Urbański wobec tekstu Słowackiego zachowali się nie dość, że pokornie, jakby były sprawy i ludzie poza nimi samymi, które ich interesują, za co ukłony,  to też tak, jak zachować powinien się dobry fryzjer: przycięli, gdzie trzeba, rozprostowali, gdzie za bardzo się skłębiło, pocieniowali, położyli pasujący kolor. Fachowcy! Aktorom w tym wierszu jest tak do twarzy, jak twarzy samej w pasującej do niej fryzurze. Samo się niesie, samo się mówi, samo się jakby grało, a Słowacki staje się nie ornamentującym wszystko do bólu głowy poetą, który odleciał, tylko kimś, z kim chciałoby się usiąść i pogadać, i zapytać: skąd ty to wszystko wiedziałeś?

Bez tego ustawienia siebie samych wobec wystawianego tekstu, bez strategii „obdrapujemy go z nadmiarowych złoceń, wyciągamy to, co będzie treścią ról dla aktorów; nie traktujemy rymowanego dramatu jak nikomu już niepotrzebnej głupoty czy tak zwanego punktu wyjścia, ale jak sedno, z którego wyciągniemy sedno jeszcze bardziej skondensowane” nie byłoby tego przedstawienia. Tak się składa, że tam, gdzie niektórzy wylaliby już wszystkie farby posiadane  w pracowni, gdzie włączyliby wszystkie głośniki na full, gdzie gardła darły już by się, wypluwając niezrozumiałe piętrowe metafory, a ciała tarzały po podłodze w migrenogennych stroboskopach – u Cieplaka i Urbańskiego ktoś ledwie na kogoś spojrzał. Czy muszę mówić, co robi większe wrażenie?

Mam poczucie, że opisywanie elementów przedstawienia (kostiumy to wdzianka jak z legnickiej ulicy, Salomea wygląda jak detektywki ze skandynawskich seriali, jest równie myśląca
i magnetyzująca; muzyka to mieszanina jakby czystego napięcia i szlachetności i chciałoby się ją sobie puszczać jak intro do The Crown, kiedy człowiek ma ochotę na chwilę podniosłości w życiu; minimalistyczne projekcje/obrazy to lasu, to kipiącej czerwieni, to rozdartej płachty koloru, na czele z kończącą wszystko mgłą, zza której wygląda słońce, tworzą spokojną, pełną skupienia przestrzeń do gry; jest w całym zamyśle coś z chęci przemycenia atmosfery próby, kiedy nie ma jeszcze wszystkich technicznych szaleństw, ale wszyscy są już w rolach i być może zagrają tak, jak potem, w malunku i kostiumie już nigdy się nie uda) to byłby gruby nietakt i to wcale nie to, co powinno być opisane.

fot. Karol Budrewicz/mat. teatru

Należałoby opisać rytm i skupienie, których proweniencją jest najprawdopodobniej to, że reżyser i dramaturg dali sobie i aktorom czas na rozebranie tych wszystkich relacji międzyludzkich, w skali mikro, między kochankiem i kochanką, mężem i żoną, ojcem i synem, i w skali makro, między tymi, którzy są zależni i chcą się spod tej władzy wyrwać, a tymi, którzy panują i nie chcą władzy oddać. Rings a bell? Coś jakby historia dobrze znana na różnych poziomach? Coś jakby kłębiące się wewnątrz nas? Coś zrozumiałe, gdy popatrzy się na chłopa i pana? Na Ukraińca i Polaka? Na Ukraińca i Rosjanina? Na Wschód i Zachód?

Cieplak i Urbański wydobyli z barokowych zapętleń języka historię wzajemnych zależności, władań, zagrywek, chęci bycia ponad, wściekłości wynikającej z bycia pod. Dawno nie widziałam spektaklu, w którym aktorzy mówią kwestie ze zrozumieniem i pewnością, wyciągając przy tym niuanse monologów, smaczki porównań, zawirowania rytmu literatury. Wiedzą, że grają, co wielokrotnie w inscenizacji jest podkreślane – to narracją z offu, to przemykającym przed oczami widzów scenariuszem, to żywym ciałem, które w opowieści powinno być już martwe. Chcecie zobaczyć aktorskie twarze, z których każdą zapamiętacie? Zapraszam do Legnicy. Magda Biegańska sprawi, że to, co mogło w czytaniu wydawać się bełkotem, stanie się skonfliktowaną ze sobą i światem młodą kobietą o imieniu Salomea; Gabriela Fabian tak zagra księżniczkę Wiśniowiecką, to uwodzącą, to zakochaną, to manipulującą rojącymi się wokół niej pretendentami do ręki, że zachce wam się strzelić sobie romans; mocarny Paweł Wolak wejdzie na scenę i poznacie, co to jest siła męskiego głosu i wściekłego kozaka Sawy, który chciałby nie być tym, kim jest. Jeszcze tylko Joanna Gonschorek i Zuza Motorniuk pokażą, jaki mają wygar – czy w lirycznej ukraińskiej pieśni Popadianek, czy w zakończeniu, w którym śpiewają słowami Wernyhory jak na najlepszym rockowym koncercie – i można wracać na pociąg, zastanawiając się, dlaczego Jacek Głomb nie zachował się miłosiernie i nie zostawił kolegom dyrektorom tych aktorów – oddelegowałby chociaż po jednym do kilku zespołów i świat byłby piękniejszy.

Ciekawe, że kiedy naczelni polscy wystawiacze teorii humanistycznych interesowali się post- i kolonializmem, zauważali problem Innego jako problem zazwyczaj Czarnego, Afryki, historii dalekiej przemocy, którą można przyszpilić i okleić cytatami z Fanona estetycznie i bezboleśnie – właśnie dlatego, że dotyczy czegoś hen, tam, egzotycznego, nie-naszego, ogólnego, nienamacalnego. I ciekawe, że kiedy potomkowie tych, którzy u Słowackiego postanowili wyrżnąć polską szlachtę (a polska szlachta nie pozostała im dłużna) pukają do naszych drzwi, opisać umie to na razie tylko Cieplak wespół ze Słowackim – jakby tylko oni nie bali się wykonać gestu, z którego najprawdopodobniej powstaje sztuka – dotknąć tego, co boli.

Juliusz Słowacki, Sen srebrny Salomei, reż. Piotr Cieplak, Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy, prem. 19 listopada 2022.

Źródło:

Materiał własny

Autor:

Anna Wakulik

Wątki tematyczne