„Simon Boccanegra” Giuseppe Verdiego w reż. Agnieszki Smoczyńskiej w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Dorota Szwarcman w „Polityce”.
Spektakl pierwszych zetknięć: reżyserki Agnieszki Smoczyńskiej i dramaturga Roberta Bolesty z operą, a Fabia Biondiego - z zespołami TWON. Niestety treść opery, sama w sobie zagmatwana, w przeróbce na romans fantasy z katastrofą klimatyczną w tle stała się groteskowo mętna. Tytułowy doża Genui jest tu papieżem (choć w tekście wciąż dożą); Gabriele Adorno adorujący jego córkę - archaniołem Gabrielem (w momencie rozpaczy wyskubuje sobie pióra ze skrzydeł); jego antagonista Paolo - ni to diabłem, ni to Judaszem. Rzecz dzieje się częściowo na pustyni (przypomina się „Diuna"), a najładniejszym elementem scenografii Katarzyny Borkowskiej jest migotliwa, stopniowo gasnąca tarcza słoneczna. Reżyserii właściwie nie widać. Muzycznie jest lepiej. Co prawda orkiestra nie odzwierciedla w pełni niuansów tej trudnej partytury, ale śpiewacy stają na wysokości zadania: zarówno goście (Sebastian Catana w roli tytułowej i Anthony Ciaramitaro jako Gabriele), jak i krajowa część obsady: w roli Amelii błyszczy Gabriela Legun (laureatka Paszportu POLITYKI), jej dziadka Jacopo Fiesco - Rafał Siwek, a demonicznego Paola - Szymon Mechliński.