EN

3.10.2023, 16:44 Wersja do druku

Papierowa kochanka idealna

„Lista męskich życzeń” Norma Fostera w reżyserii Artura Barcisia z WojArt w Teatrze IMKA w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Wszystkich.

fot. mat. organizatora

Norm Foster o teatrze i dramaturgii sprawdzającej się w komediach wie bardzo dużo, czego wyraz dał w swoich najlepszych sztukach, które z przyjemnością oglądają widzowie w wielu krajach. W rodzimej Kanadzie Foster cieszy się ogromną popularnością, o czym świadczy liczba realizacji jego dramatów (rocznie około 150 wystawień). Krytycy doceniają ostry, inteligentny humor, umiejętność kreowania ciekawych, zabawnych charakterów, ale dostrzegają też wątki poważniejsze, skłaniające do refleksji. Adaptacje utworów kanadyjskiego dramaturga wielokrotnie pojawiały się też na naszych scenach, z powodzeniem bawiąc i rozśmieszając publiczność polskich teatrów. Artur Barciś, jako doświadczony reżyser, nie obawia się porównań z wcześniejszymi realizacjami „Listy męskich życzeń” i wykorzystuje znakomicie napisaną opowieść Fostera oraz własne wyczucie sceny, by wydobyć z tekstu najlepsze smaczki, podkręcić dialogi i dać okazję do szczypty refleksji . W ten sposób nie zaniedbuje niczego, co mogłoby podkreślić pomysłowość oryginalnego tekstu. 

Bill, sześćdziesięcioletni mężczyzna spełniony w życiu zawodowym (jako statystyk), ale niekoniecznie w osobistym, obchodzi urodziny. W zasadzie nie ma ochoty na imprezowanie, jednak przyjmuje dziwny prezent od cieszącego się powodzeniem u kobiet, młodszego przyjaciela Leona – uznanego pisarza i szczęśliwego (podobno) męża oraz ojca. Chodzi o „magiczną” kartkę papieru z dziesięcioma punktami do wypełnienia. To dzieło Cyganki, która niczym stara czarownica obiecuje wiele… . I kto w XXI wieku uwierzy, że w ten sposób można spełnić marzenie o wielkiej miłości i kochance idealnej? Przecież „wieki ciemne” ludzkość ma już za sobą?

„Lista męskich życzeń” nie jest farsą, z całym szaleństwem, zawrotnym tempem i komizmem sytuacyjnym wynikającym jedynie z zaskakujących, gwałtownych zwrotów akcji. Autor, a za nim reżyser inscenizacji, skupił się na psychologicznym wizerunku komediowo przerysowanych postaci, które określają się przede wszystkim w dialogu. Owszem, nie brakuje niespodziewanych zdarzeń, absurdalnych aż do granic surrealizmu, jednak twórcy dają czas na rozsmakowanie się w nich, utrzymując przy tym właściwe napięcie i linię dramaturgiczną. Przewrotnym, humorystycznym dialogiem autor nie tylko bawi publiczność, ale też skłania do odrobiny refleksji – nad zawiłością związków międzyludzkich, różnicami w rozumieniu pojęcia – „miłość idealna” i szczerością w budowaniu relacji zarówno z przyjaciółmi, jak i ukochaną czy ukochanym. Czy wolno zmieniać bliską osobę bez skrupułów, dopasowując cechy charakteru, zachowania drugiego człowieka do swoich oczekiwań? A może chodzi o to, żeby w niedoskonałej kobiecie bądź mężczyźnie (darzonej i darzonym prawdziwym uczuciem), mimo wad, ujrzeć kogoś idealnego – i okazywać to jej i jemu w najlepszy sposób?

Przyznaję, że kanadyjski dramaturg wie, jak zaskoczyć widza, dbając o zachowanie właściwych proporcji między zabawnymi zdarzeniami, ruchem na scenie, a błyskotliwymi, ciętymi dialogami, między groteskowym charakterem przerysowanych postaci, a ich naturalnością. Swobodnie maluje barwne postacie i aktorzy w przedstawieniu Artura Barcisia potrafią to wykorzystać. Grają brawurowo, ale nie szarżują nadmiernie – wiedzą, jak pozostać autentycznymi, bez sztuczności, cały czas wyczuleni na pozostałych występujących. Wszyscy grają z prawdziwie komediowym zacięciem i konieczną, przykuwającą uwagę energią, utrzymując właściwe napięcie. I są do końca prawdziwi, nawet jeśli absurdalność sytuacji zaczyna wykraczać poza granice zrozumienia – i w tym dodatkowy smak tej realizacji, która od początku wyraźnie nie jest „serio”. Za to bawi i cieszy bardzo serio!

Cała obsada to aktorzy z doświadczeniem i dobrym wyczuciem komediowego stylu. Waldemar Obłoza, Kacper Kuszewski i Urszula Dębska grają lekko, nie tracąc rytmu. Wypowiadane kwestie są wiarygodne, nawet te najdowcipniejsze i niemożliwe, nieprawdopodobne – a to zasługa „naturalistycznego”, wartkiego dialogu, który prowadzą ze ze sobą. Waldemar Obłoza w roli Billa wykorzystuje wszelkie subtelności, drobne techniczne triki, by dodać bohaterowi zdecydowanego, barwnego charakteru i autentyczności, cały czas zachowując wspaniałe poczucie humoru. Zdecydowane gesty, spojrzenie, takie drobiazgi jak uśmiech czy zmrużenie oczu ożywiają graną postać i świadczą o profesjonalnym podejściu oraz zaangażowaniu w sceniczną kreację. Bill pozostaje przesympatyczny, nawet w swej nonszalancji i egoizmie. Zresztą obaj panowie, zwłaszcza początkowo trochę rażą egoizmem. W toku zdarzeń zmieniają się, pozostając mimo wszystko tymi samymi osobami. Oczywiście trzeba to umieć zagrać, nie zaniedbując przy tym emocjonalnej strony charakterów! Kacper Kuszewski doskonale oddaje bufonowatą nonszalancję i osobowość uwodziciela, którym jest popularny pisarz Leon. A kiedy z lekka szaleje, czyni to z takim wdziękiem, że trudno powstrzymać śmiech. Zastyga czasem w komiksowym niemal osłupieniu, podkreślając jeszcze farsowy charakter sytuacji. I nic w jego grze nie jest przesadzone, niepotrzebne – wszystko ma swoje uzasadnienie. Warto zauważyć, że jeden z elementów szczególnie mocno wciąga widza w całą historię i grę, która toczy się na scenie – chodzi o stopniową ewolucję każdej postaci. Najwięcej przemian musi przejść Urszula Dębska jako tajemnicza Justine – aby tak żonglować cechami osobowości i motywacjami, potrzeba dobrej techniki aktorskiej i talentu. Dębska świetnie radzi sobie z wszelkimi, błyskawicznymi zmianami i zwrotami akcji (głównie w drugiej części). Jej urok, lekkość gry pozwalają na swobodne kreślenie pełnokrwistej sylwetki bohaterki – kobiety „idealnej”.

Dyskretna, ale stylowa scenografia pomaga stworzyć odpowiedni dla spektaklu klimat. Magdalena Michalska zadbała o drobne szczegóły i rekwizyty, a odpowiednie oświetlenie i muzyka współgrają z jej koncepcją.

Z przyjemnością oglądam spektakl w wykonaniu całej, znakomitej trójki aktorów, pełen humoru, przezabawnych, dobrze skrojonych dialogów. Sztuka Norma Fostera, w wystudiowanej, przemyślanej reżyserii, śmieszy od pierwszej do ostatniej sceny. Tak, ale za lekkością kryje się jeszcze trochę powagi i refleksji. I warto je docenić.

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła