Od dłuższego czasu odzywam się już tylko wtedy, gdy się bardzo zdenerwuję. Metoda „serenity now” uratowała mnie przed wieloma niekontrolowanymi wybuchami, do których może doprowadzić szereg wypowiedzi i działań w środowisku teatralnym.
Co spowodowało więc wybuch, który za chwilę nastąpi? Otóż felieton Macieja Wojtyszki Pani Dorota wie, co robi opublikowany na portalu teatralny.pl. Zaczyna się on od słów: „Rezygnacja Doroty Buchwald z funkcji przewodniczącej Rady Kultury przy Prezydencie Miasta Warszawy to ważny sygnał.” Następnie autor opisuje, w jaki sposób „środowiska liberalne i lewicowe” lekceważą kulturę i nie dają na nią pieniędzy, bo wiedzą, że artyści i tak nie zwrócą się przeciwko nim. Tymczasem w wywiadzie dla „Więzi” Dorota Buchwald wcale nie twierdzi, że zrezygnowała z powodu niedofinansowania kultury, lecz z powodu niejasności wokół konkursów w Warszawie, a zwłaszcza na dyrektora Teatru Dramatycznego, bo był to konkurs – jak powiedział przytaczany przez nią Łukasz Drewniak – „rozpisany na plac zabaw, a wygrał basen”. Jak mówi Buchwald, publiczność środka nie będzie miała gdzie się podziać, bo w Warszawie jest dużo teatrów progresywnych i nie potrzeba jeszcze jednego. Czy to znaczy, że Maciej Wojtyszko nie uważa teatru progresywnego za kulturę? To coś nowego, bo od kilku ładnych lat młotkuje się nam, że to jedyny przejaw prawdziwej kultury. I tu pan Wojtyszko nie zastanawia się, dlaczego artyści nie zwrócą się przeciwko elitom politycznym spod znaku liberałów i lewicy (co za dziwny sojusz, swoją drogą) tylko wpada w ton naiwny: „A pani Dorota, jak kto głupi, uważa, że kultura jest ważna! Ma jakąś dziwną wizję, że trzeba przy pomocy kultury wychowywać do kreatywności, szukać porozumienia w kwestiach istotnych, kształtować myślenie obywatelskie, podejmować poważny wysiłek odbudowy i rewizji prawdziwych wartości. Bardzo nietaktowne wyzwanie wobec tych, którzy mają inne priorytety. Kultura jako spoiwo? To już pachnie lewactwem, a co gorsza – frajerstwem.”
Pomińmy niekonsekwencję, bo skoro „kultura jako spoiwo” pachnie lewactwem, to w ogóle nie wiadomo, o co autorowi chodzi, gdyż oskarża wcześniej między innymi środowiska lewicowe (czyli lewackie, ponieważ z lewicą nasza lewica nie ma nic wspólnego), ale o to mniejsza. Najbardziej bulwersujące jest bowiem stwierdzenie, że Dorota Buchwald chciałaby „podejmować poważny wysiłek odbudowy i rewizji prawdziwych wartości”.
W felietonie Macieja Wojtyszki nie zdenerwował mnie bowiem jego fałszywie naiwny ton, ani nawet delikatne umizgi do „lewactwa” z równoczesnym jego łajaniem.
To, co mnie wyprowadziło z równowagi, to amnezja i wmawianie jej innym.
Bo kto jest odpowiedzialny za to wszystko, co się dzieje, jak nie właśnie pani Dorota? Czy to nie ona wraz z Agatą Adamiecką od lat podejmowała „poważny wysiłek odbudowy i rewizji prawdziwych wartości”, w wyniku którego mamy to, przeciwko czemu obecnie pani Dorota protestuje i rezygnuje, czyli dyrekcję Strzępki w Dramatycznym, a pan Wojtyszko ją za to chwali?
Gdy Maciej Wojtyszko pisze „Pani Dorota wie, co robi” aż ciśnie się na usta, by powiedzieć, że problemem pani Doroty jest właśnie to, że nie wie, co robi. A w zasadzie co robiła. Pan Wojtyszko zaś również udaje, że urodził się wczoraj.
Kiedy Dorota została dyrektorem Instytutu Teatralnego byłam zadowolona, że osoba, która pozostawała w cieniu, ma okazję zaistnieć w pełnym świetle. Ale też powtarzałam wtedy zdanie: „Teraz dowiemy się, kim naprawdę jest Dorota Buchwald”, bowiem sama nie wiedziałam, kim ona jest i byłam tego bardzo ciekawa. Miałam świadomość, że kultura w której żyjemy, daje pole do popisu najpierw mężczyznom, a potem – gdy już nie ma innego wyjścia – kobietom, i odebrała Dorocie na długi czas możliwość wyciśnięcia własnego piętna, mimo że odegrała ona bardzo ważną rolę w powstaniu IT. Na dodatek niezwykła osobowość Maćka Nowaka sprawiała, że tylko konflikt z nim zdołałby wyrwać Dorotę z „pułapki średniego rozwoju”, ale jest to wyjście dla prawdziwych fighterów. Jednak gdy Maciek nie mógł już kandydować na dyrektora i gdy Dorota w pokojowy sposób została dyrektorem IT, to był jej moment. Wtedy mogła pokazać kim jest – czy dokumentalistką, która dobrze robi to, co robi i powinna na tym poprzestać, czy osobą z wizją, z perspektywą, z siłą zmieniania rzeczywistości, która dotąd działała za plecami mężczyzny, ale gdy została odsłonięta, wykorzystuje tę okazję i pokazuje swą stłumioną wartość. Niestety już początek jej dyrekcji niepokoił. Dorota razem z Agatą Adamiecką wniosły chyłkiem na swoich plecach do IT Dariusza Kosińskiego. Nie mam nic przeciwko Kosińskiemu, cenię go za aktywność i pracowitość. To jednak w kontekście dyrekcji IT są jego wady. Jeśli owe dwie twórczynie Innej Sceny chciały pokazać, jaka jest „siła kobiet”, powinny go trzymać na dystans, tak samo jak wszystkich innych naszych mędrców rodzaju męskiego. Dariusz Kosiński, jeśli chciał kształtować oblicze IT, powinien był z otwartą przyłbicą przystąpić do konkursu i stanąć na jego czele. Dlaczego więc tak się nie stało? I dlaczego „pani Dorota” i „pani Agata” potrzebowały tego krakowskiego profesora? Nie ufały swoim możliwościom intelektualnym? Nie wierzyły we własne wizje? Potrzebowały kogoś, kto je upewnia o słuszności wybranego kierunku? No właśnie: kierunku. Ten wspólny kierunek triumwiratu z IT sprowadził się tymczasem do „więcej tego samego”, czyli z jednej strony obsesja Doroty gromadzenia wszystkiego, co się da: dokumentacji i artefaktów z przeszłości teatru – co popieram i szanuję – ale z drugiej strony robienie czegoś, co stoi w zupełnej sprzeczności z tym pierwszym: odbierane tej przeszłości wartości i kreowanie nowego, wspaniałego świata, który na gruzach przeszłości zbuduje swym twórcom międzynarodowe kariery, lub chociaż lokalne. Tyle jeśli chodzi o te Wojtyszkowe „prawdziwe wartości”. Oczywiście wiem, co Maciej Wojtyszko miał na myśli – jak zawsze „prawdziwe wartości” zniszczył PiS i Wojtyszko z Buchwald chcą je odbudować, gdy usunie się reżim. Prawda jest jednak taka, że to, co zmiotło Słobodzianka z dyrekcji Dramatycznego i tak zdenerwowało Dorotę, to nie niszczenie „prawdziwych wartości” przez PiS, a niszczenie tych wartości przez kulturę, którą pani Dorota jako dyrektor IT wspierała bezkrytycznie i bezrozumnie, nie wiedząc, że nawet najpiękniejszy ogród bez czujnego ogrodnika zamienia się w dżunglę, w której wszystko ginie, a dżungla rozprzestrzenia się i zabija wszystko, co rozwijało się wokół niej. Dyrektor IT powinien być tym ogrodnikiem, tylko że Dorota Buchwald nie miała niestety zielonego pojęcia, iż to jest również jedno z jej zadań.
Bardzo lubiłam teatr krytyczny i uważałam, podobnie jak krytykę feministyczną, za ciekawe, wartościowe narzędzie. Początki teatru krytycznego pamiętam jako coś ekscytującego. Szukałam narzędzi do jego opisu w sztuce krytycznej, która wyprzedziła teatr. Bardzo ceniłam książkę Jacka Zydorowicza Artystyczny wirus i posłowie Bartosza Frąckowiaka do Śmierci podatnika Pawła Demirskiego, które doskonale tę problematykę ujmowały. Nie mówiąc już o samej sztuce Demirskiego, która jest krytyczną, ale nadal pozostaje sztuką.
Rozwój nigdy jednak nie polega na „więcej tego samego” – a taki los spotkał zarówno krytykę feministyczną, jak i teatr krytyczny. Taki rozwój – oparty na ideologizowaniu i eskalowaniu – przeradza się w fanatyzm, a z fanatyzmu jednych rodzi się strach drugich. Bo też we wszystkim trzeba znać umiar. Tak jak nie należy potępiać w czambuł, tak też nie należy uwielbiać w czambuł. Działalność takich badaczy, jak Agata Adamiecka-Sitek czy niestety Piotr Morawski i wielu innych, to jest ściganie się w przesadzie, w popychaniu do ekstremum mód i tendencji. Krytykujemy Kościół – to go zniszczmy do fundamentów. Walczymy z patriarchatem – to zlikwidujmy krytykę teatralną, bo nie wolno oceniać – mimo że cały dzisiejszy trend wokeizmu, w który te działania się wpisują, polega właśnie na ocenianiu i wykluczaniu. De facto na niszczeniu – zarówno teatru, jak i wolnej myśli.
I teraz nagle zarówno pani Dorota, jak i pan Maciej, budzą się i pytają: a gdzie jest kultura środka? Gdzie „prawdziwe wartości”? Czyli po prostu: gdzie teatr?
Nie ma. Właśnie między innymi działalność „pani Doroty” i „pani Agaty” z „panem Dariuszem”, jako ludzi nadających ton w IT, czyli z urzędu nijako kreujących trendy w polskim teatrze, doprowadziła do tego, że teatr głównego nurtu jest wulgarny i dosłowny oraz skrajnie zideologizowany i upolityczniony. I każda scena chce taka być, a nawet jeszcze bardziej, bo to oznacza uznanie krytyków. Uznanie krytyków zaś oznacza pieniądze na prowadzenie teatru.
Nawet jedna z inteligentniejszych kiedyś i bardziej sensownych par naszego teatralnego establishmentu, czyli Monika Strzępka i Paweł Demirski, osoby które rozumiały jakim zagrożeniem jest neoliberalizm, jakie nadużycia – zarówno ekonomiczne, jak i moralne – w wyniku hipokryzji systemowej, którą się posługuje, wywołuje, stała się nieomal cyborgami emulującymi posunięte do ekstremum trendy. Program, a w zasadzie manifest Moniki Strzępki czy też kobiecego kolektywu, który go stworzył, z Agatą Adamiecką-Sitek na czele, to świadectwo całkowitej utraty krytycyzmu, rozumu i poczucia teatru. To wokeistyczny, nowoczesnościowy bełkot, który swoje podobieństwo ma tylko, w groteskowych dziś dla nas, analizach z czasów stalinowskich. Pisanych przez ludzi, którzy sami później mówili, że nie wiedzą, co w nich wstąpiło, którzy swą gorliwością w propagowaniu świata, gdzie „skaleczony palec boli mniej”, doprowadzili do strachu i terroru wśród tych, co nie zwariowali tak kompletnie, ale bali się do tego przyznać. Dziś mamy to samo – na szczycie naszej drabiny autorytetów możesz znaleźć się tylko przelicytowując innych w swym maksymalizmie, deklarując skrajną lewicowość, skrajną bezkompromisowość, skrajną ideowość – to ci da autorytet, granty (tak, tak, komisje w zasadzie się nie zmieniły) i stypendia. A że to, według słów Jeana Paula Sartre’a, walka o „świat, w którym sam bym nie chciał żyć”? Nieważne, nie ma co się obawiać, przecież konserwatyści, obskurantyści oraz inni pisowcy i tak uniemożliwią te piękne wizje. Będzie można stać na barykadzie do późnej starości, a co najmniej do – jakżeby inaczej – wysokiej emerytury, i jeszcze podczas zasłużonego wypoczynku w Toskanii albo Prowansji imponować swym uczniom i wyznawcom lewicową bezkompromisową niezależnością i uczyć ich jak żyć. Słusznie zresztą, bo jak widać to metoda skuteczna w osiąganiu prestiżu i idącej za tym finansowej niezależności.
Dlatego Maciej Wojtyszko, który ubolewa nad zwycięstwem lewackiego (bo nie lewicowego) szaleństwa i podnosi do rangi „non possumus” gest Doroty Buchwald powinien ją zapytać: kto jest za to odpowiedzialny? I czy przypadkiem nie ona sama jako dyrektor IT, który powinien – i ma takie możliwości – przewidywać skutki pewnych trendów, gdy nie są na czas ukierunkowane, uspokojone przemyślaną koncepcją rozwoju teatru oraz nauki o nim? Ale do tego właśnie potrzeba człowieka z wizją – tego, co dobre, ale i tego, co może wyjść źle.
Osobiście zawsze Dorotę lubiłam i wiem, że zrobiła dużo dobrej roboty, ale nie jest typem dyrektora-wizjonera, co pokazała jej kadencja. Nie ma w tym nic złego, że takim typem nie jest – to, co robiła wcześniej, robiła bardzo dobrze. Co to wszystko ma jednak wspólnego z jej nagłą woltą? Tu bym strawestowała św. Pawła z Listu do Koryntian i powiedziała: „Gdy pracowałam z Kosińskim, myślałam jak Kosiński, dziś, gdy współpracuję ze Słobodziankiem, myślę jak Słobodzianek”. So much for feminism.
Ale mleko się wylało. To Dorota Buchwald była dyrektorem i ona odpowiada za to, co jest dzisiaj. Bezmyślne podążanie za trendami, lansowanie koniunkturalistów, którzy z eskalowania absurdalnych tendencji robią swoją dźwignię do kariery, prywatyzowanie instytucji zgodnie z osobistymi obsesjami bliskich współpracowników musiało się skończyć tak, jak się skończyło – wynaturzeniem całego sektora polskiej kultury, który był tak naprawdę jedynym polskim wartościowym i oryginalnym zjawiskiem w europejskiej kulturze (może poza kołami gospodyń wiejskich). Teraz zaś polski teatr albo jest rzeczywiście papugą narodów, albo bulwarem, bo brak prawdziwych, artystycznych kryteriów w ocenie twórców i ich dokonań doprowadził do całkowitego braku teatru spod znaku takich reżyserów, jak Jarocki, Grzegorzewski, Dejmek bądź Swinarski. Ja już nie mówię o Kantorze, bo to zjawisko jedno na sto lat. Takich inscenizatorów obecnie nie mamy i długo nie będziemy mieć, ponieważ szkoły teatralne to też kuźnia politycznej interwencji, a nie teatru.
Jednym z najbardziej odrażających zjawisk jest dla mnie tzw. kawiorowa lewica, a jest to postawa najbardziej dziś rozpowszechniona w środowisku teatralnym i w ogóle artystycznym. Co więcej – jest to postawa najbardziej propagowana w szkołach artystycznych, które uczą właśnie takiego podejścia do życia – deklarowania bezwzględnej lewicowości i ścigania się na deklaratywną wrażliwość społeczną z jednoczesnym życiem z pracy innych przetwarzanej na stypendia, „projekty” i „naukowe analizy” wykorzystujące najmodniejsze metodologie, chętnie przyjmowane przez zachodnie festiwale czy wydawnictwa, zwłaszcza gdy okraszone są „bezkompromisowym demaskowaniem” podrzędności rodzimej kultury.
Cała ta filozofia, ta pedagogika wstydu, ukazywanie Polaków jako narodu poganiaczy niewolników i antysemitów upadła, rozbiła się w proch, gdy wybuchła wojna na Ukrainie. Okazało się nie tylko, że nie jesteśmy narodem bez empatii (i Mariusz Szczygieł miał na tyle przyzwoitości, by to odwołać), ale nawet więcej, że te narody, które nam się stawia za wzór, te „Niemce i Francuzy” nie mają nawet połowy tego współczucia i poświęcenia, co „polski ciemnogród”. Stawia to pod wielkim znakiem zapytania cały ostatni nurt teatru krytycznego, którego podstawowym paliwem było udowadnianie, jak tradycyjny polski katolicyzm ukształtował obskuranckie społeczeństwo bez uniwersalnych wartości, a rodzimy patriarchat podparty antysemityzmem wyssanym z mlekiem matki, wyzuł tę gorszą, a niestety większą, część społeczeństwa z szacunku i miłości do bliźniego, zwłaszcza tego „innego”.
Mogłabym tak pisać bez końca, więc dam już sobie spokój. Tym bardziej, że to i tak nic nie da. Jeszcze więc tylko apel do Macieja Wojtyszki – niech Pan nie będzie kolejnym mężczyzną wykorzystującym Dorotę do swoich celów. Niech Pan mówi w swoim imieniu, co się stało z polskim teatrem – i dlaczego.