Dopóki tak zwani obrońcy wartości wyzywają dyrektora od sutenerów, dopóki usuwają książki z półek (przecież ich nie palą!) czy wreszcie zanoszą modły - to jeszcze nie jest najgorzej. Ale co będzie, kiedy na przykład podczas przepychanki przy wejściu do teatru, galerii lub na stadion dojdzie do rękoczynów, pójdzie jakaś szyba, "przewróci się" samochód? - felieton Daniela Passenta w tygodniku Polityka.
Pozwolą Państwo na kilka machnięć pałką. W czasie pamiętnego zamieszania wokół pornografii za państwowe pieniądze we wrocławskim Teatrze - nie wiadomo dlaczego nazwanym Polskim - namiętności były silne, jak zawsze, kiedy chodzi o wartości. Ich obrońca Maciej Pawlicki pisał "wSieci": "Dotychczasowi stójkowi politpoprawności, pałkarze lewackiej doktryny, tępiciele politycznej niepoprawności" nagle zaczęli bronić wolności sztuki. A chodziło o spektakl według "komunistycznej grafomanki Zygfrydy Jelinek". Przypadek ten pokazał, że "nie tkwimy już w urządzonej nam aksjologicznej brei, zawsze splugawionych, zniszczonych pojęć piękna, dobra i prawdy". Minister kultury - czytamy "wSieci" - dowiódł, że nowa władza nie zamierza się cofać przed terrorem politycznej poprawności, a potem "cierpliwie tłumaczył się z tego podczas przesłuchania telewizyjnej kapo". (Notabene nie miałbym nic przeciwko, żeby ta telewizyjna kapo mnie przesłuchała, a nawet