Prowokacja rozdokazywanego dyrektora teatru z Wrocławia (działacza nowoczesnej wersji przegranej partii) widoczna była z daleka. Na publicznie finansowanej scenie twarde porno, pełny akt seksualny na żywo, dziecko gdzieś obok, no i niech nam spróbują zabronić. No bij mnie, bij, brutalu, kąsaj me chętne ciało, pokaż swoją dzikość... - pisze Maciej Pawlicki w tygodniku wSieci.
Mimo to nowy minister kultury poszedł - jak powiedział ktoś -"jak dzik na dubeltówkę". Wysłał kwit, że oczekuje, by władza lokalna zapobiegła łamaniu prawa. I było to jak wystrzał startera biegu o laur najgorliwszego pogromcy nielewomyślności. Oto zawrzasnął radośnie chór "obrońców wolności" oraz "autorytetów oburzonych próbą cenzorskiej ingerencji". Dotychczasowi stójkowi politpoprawności, pałkarze lewackiej doktryny, tępiciele politycznej niepoprawności - zaledwie kilka dni wcześniej żądający zablokowania Marszu Niepodległości - w ułamku sekundy przedzierzgnęli się w rozgrzanych obrońców demokracji. Która polega na tym, że rządzą zawsze ci sami. Wicepremier zderzył się z huraganowym jazgotem niby-oburzenia, pod którym trudno było ukryć radosne drżenie, że tak się chłop wystawił. Także po stronie sympatyków nowej władzy dały się słyszeć syknięcia: aj, jednak za ostro, po co dawać pretekst. A ja myślę, że tak jednoznac