EN

6.02.2023, 14:56 Wersja do druku

Oszukani oszuści

„Imagine” w reż. Krystiana Lupy, koprodukcja Teatru Powszechnego w Łodzi i Teatru Powszechnego w Warszawie. Pisze Grzegorz Kondrasiuk w „Do Rzeczy”.

fot. Natalia Kabanow/mat. teatru

Krystian Lupa. Guru. Geniusz. Jedyny jaki się ostał z pokolenia twórców niegdysiejszej potęgi polskiego teatru. Jeśli kto ciekaw, co z niej zostało, polecam ostatnią z premier Lupy – „Imagine”. 

Ponieważ Mistrz zdecydował, że nie będzie wystawiał literatury – ani dramatu, ani adaptacji – tylko własne przemyślenia, mamy tutaj do czynienia z inscenizacją stanu umysłu w czystej postaci. Ponad pięć godzin głębokiego zanurzenia, jak w batyskafie, w odmęty światopoglądu, obsesji, lęków i tęsknot Mistrza. Linia narracyjna jest wątła albo nie ma jej wcale, motywacja zdarzeń – czysto eseistyczna, filozoficzna i archetypiczna, bo, jak wiadomo, Mistrz za głównego, instruktywnego filozofa świata uważa Carla Junga. 

Tylko pierwszorzędna reżyseria i umiejętność mistrzowskiego poprowadzenia dialogów, oraz wspaniały Andrzej Kłak (jako idealne medium, doceniłem go dopiero teraz!) uwiarygadniają ta dziwaczną fabułę na skraju sennego albo narkotycznego majaczenia. Oto zestarzały i zgorzkniały Antonin Artaud, radykalny, utopijny reformator teatru (a raczej jego zombiastyczne wcielenie) zwołuje spotkanie ikon XX-wiecznej rewolucji społecznej i obyczajowej zachodniego świata: Janis Joplin, Timothy’ego Leary’ego, Patti Smith, Susan Sontag… Inicjuje ten seans, wzywa widma-symbole New Age i wiary w utopię, by im włączyć na adapterze piosenkę „Imagine” i zapytać: „dlaczego to wszystko spierdoliliście?” „dlaczego uciekliście stąd jak szczury?”. Rozlicza swoje ideowe dzieci i wnuki z klęski starań o lepszy świat, w którym nie ma wojen, religii i tak dalej, a potem – popełnia samobójstwo, skacząc z okna. 

Na tym kończy się interesująca, dająca wiele do myślenia część pierwsza. Lupa objawia się tu jako radykalny nihilista, a ponieważ jest szczery, bezkompromisowy i dopowiada myśli do końca – to dokonuje na żywca, bez znieczulenia, wiwisekcji złudzeń swoich i swojego pokolenia. Zamiast Junga przydałaby się tu na przykład „Krytyka cynicznego rozumu” Petera Sloterdijka, jako główny kontekst filozoficzny do analizy pułapki w jakiej się sam zamknął człowiek zachodu…. 

Wrażenie referowania własnych myśli w obecności publiczności, przy aktorach, poprzez nich, a czasem – pomimo obecności aktorów – potęguje autorski styl reżysera. Jest niewidoczny, ale stale obecny, jako głos komentujący sceniczne wydarzenia, czasem wchodzący w dialogi z postaciami. Umieścił sam siebie na plakacie, jak z zatroskaną miną masuje skroń… 

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że narcystycznie, ironicznie i złośliwie bawi się widmami własnego pomysłu, a ponieważ dysponuje zespołem wciąż podzielającym przekonania Johna Lennona zapisane w tekście „Imagine”, robi się z tego wielopoziomowa zabawa. Przeszłość przenika się z teraźniejszością, fikcja miesza z aluzjami do obecnych zdarzeń, a poglądy Lupy – z poglądami aktorów. Spektakl odsłania więcej, niż by chciał jego twórca. Tak bardzo szczery w obrębie własnej formy, w wypowiedziach programowych, kryjąc się co prawda za znakiem zapytania, Mistrz zmienia ton.  Klęska kontrkultury niczego nie zmienia, nie unieważnia głoszonej przez New Age konieczności przemiany: „Czy da się wygenerować drugą falę → przemianę religijną społeczności ludzkiej bez wiary w osobniczą nieśmiertelność?”. I jeszcze: „ta idea jest niezbędna do ratowania planety”. 

Tymczasem w spektaklu,  choć usiłuje być zaangażowany w bieżące tematy i dawać nadzieję, pozwala sobie na odsłaniające bezmiar  rozpaczy, sarkastyczne uwagi. Jasno z nich wynika, że utopie to wielkie kłamstwa, a wielcy ludzie, autorytety, prorocy nowej epoki, gwiazdy zgromadzone na scenie – to oszuści, więcej nawet, „oszukani oszuści”. „Nigdy nie byliśmy szczęśliwi!” – wykrzykuje. „Bunt” „Ecce homo” – cicho i z rozpaczą dopowiada, sam na scenie w długich, komentowanych przez reżysera monologach, Andrzej Kłak. Nadziei nie daje żadna idea gromadząca ludzi, żadna wspólnota. „Pierdolony naród” kojarzy się Lupie z żołnierzami Wermachtu maszerującymi przed Hitlerem.  Nastąpiła katastrofa tego projektu, jakim jest człowiek. 

Jest jeszcze w „Imagine” pewne nieszczęście. Polega ono na tym, że nikt nie powstrzymał Mistrza przed dodaniem do tej spójnej wypowiedzi kolejnych godzin spektaklu niebezpiecznie zbliżających się do autoparodii własnego stylu, w których Artaud błąka się po postapokaliptycznym krajobrazie, spotykając a to kosmitów, a to Napoleona, a to rozerotyzowaną Ewę Skibińską. Mistrz nie zawahał się także i przed użyciem, na wielki finał, pląsającego w szamańskim tańcu, rozgolaszonego Piotra Skiby – po pięciu godzinach powtarzania tego, co Joseph Conrad zawarł w jednym, pamiętnym słowie.

Źródło:

„Do Rzeczy” Nr 6

Autor:

Grzegorz Kondrasiuk

Data publikacji oryginału:

06.02.2023