„Opowieść wigilijna” Charlesa Dickensa w reż. Artura Dwulita w Teatrze Lalek „Arlekin” im. Henryka Ryla w Łodzi. Pisze Michał Lachman na portalu lodzwkulturze.
W „Opowieści wigilijnej” Charlesa Dickensa lubimy to, co nas nie dotyczy, czyli jak mogłoby się wydawać wszystko. Przecież każdy z nas chociaż raz w życiu zrobił coś dobrego dla innych. O co ten cały krzyk? Jest WOŚP, więc nie ma strachu.
Żeby w historii Dickensowskiego skąpca odkryć współczesne poczucie winy, którego nie znieczuli drobny banknot raz w roku wrzucony do puszki z małym czerwonym sercem, trzeba się mocno wysilić. Trzeba pokazać, co dzieje się z człowiekiem nieczułym na innych i odkryć, jak staje się on nieczuły dla samego siebie. Jak skąpstwo zmienia się w brak sensu życia, ponieważ wyrasta z wewnętrznego założenia, że świat nie jest wart naszego zainteresowania. Tych pytań trochę mi zabrakło w poprawnie i sprawnie skonstruowanym spektaklu w łódzkim Arlekinie. W notce na stronie teatru realizatorzy piszą, że interesuje ich „kondycja człowieka” oraz „idee humanizmu i wartości społecznych”. Owszem wszystko to jakoś wybrzmiewa w oryginalnym tekście Dickensa. Jak przełożyć owe uniwersalne problemy na nasze życie? Pomimo dopracowanej formy, ładnych lalek, dobrej animacji i dykcji aktorskiej „Opowieść wigilijna” z Arlekina nie wskazuje którędy wiedzie droga od Dickensowskiego świata do współczesności.
Spektakl wymyślony jest i zagrany bardzo dobrze, sprawnie i dynamicznie, z wyczuciem nastroju, rytmu, ironii, a momentami gotyckiego klimatu grozy. Zaczynamy od łagodnych dzwonków sań, jak w sielankowej scenie przed wymarzoną wigilią. Te dźwięki szybko ustępują miejsca rytmom groźnym i złowieszczym. Na ekranie zasłaniającym scenę pojawia się cień ciągniętego przez konia wozu, a na nim podskakuje trumna, która po chwili spada i rozpoczyna swój własny nieco wesoły, nieco złowieszczy taniec. Na dole sceny z wąskich otworów przypominających trumny wyłaniają się postaci pochodzące z zaświatów.
Taki chór komentuje akcję, śpiewając, potrząsając łańcuchami, wyginając ciała w trupich pozach i błyszcząc w kierunku widowni pobielonymi twarzami. Nad nim rozgrywa się właściwa akcja „Opowieści wigilijnej” w całości odegrana przez sporej wielkości lalki.
Za Ebenezerem Scrooge’em podążamy w nocnym marszu przez mieszkania i domy ludzi, których ten skąpy przedsiębiorca zna, ale o których nic w rzeczywistości nie wie. Prowadzony przez postaci reprezentujące dawną, obecną i przyszłą wizję Świąt Bożego Narodzenia, obserwuje trudności i biedę, z jakimi borykają się ludzie mu bliscy, a jednak dalecy. Na końcu odwiedza własny grób i wtedy dociera do niego, że albo zmieni się tu i teraz, albo zaprzepaści szansę na szczęście własne i innych. Jak przystało na dydaktyczną opowiastkę z tezą, reformuje się i od tej pory naprawia błędy, dzieli się bogactwem, daje radość tym, którzy nie zaznali jej wcześniej.
Spektakl w reżyserii Artura Dwulita grany jest na płytkiej scenie przystosowanej do ruchu lalek poruszających się wyłącznie po linii proscenium. Poza drobnymi wyjątkami ich animatorzy zasłonięci są przed wzrokiem widzów za pomocą parawanów i realistycznej dekoracji. Scenografia dość sugestywnie odtwarza meble czy domy, ulicę i fasadę dziewiętnastowiecznej kamienicy. Ostatecznie jednak ogólny efekt jest sztuczny i daje wrażenie obcowania z teatrem zbudowanym z tektury, draperii i drewna. Paradoksalnie mam wrażenie, że dążenie do realistycznego przejaskrawienia pozostawia widza z wrażeniem sztuczności. Dodatkowo nie jestem pewien, czy w tradycyjnej konwencji teatru lalkowego, w którym animator lalki skrywa się za elementami scenografii, udając, że nie istnieje, da się opowiadać współczesne historie. Wydaje mi się, że korzystniej byłoby założyć pewien dystans do tak pomyślanego „realizmu” teatru lalkowego.
Chór postaci z zaświatów wyłaniający się z trumiennych czeluści miejskiej architektury w zamyśle twórców miał dostarczać współczesnej interpretacji dla Dickensowskiej opowieści, oferując teksty piosenek pisanych z dzisiejszej perspektywy. Pomysł ten nie do końca się udał, z jednej strony ponieważ teksty nie były wyraźnie słyszalne, z drugiej dlatego, że ich intensywne muzyczne aranżacje wykluczały możliwość uważnego śledzenia znaczeń bardziej złożonych bądź społecznie nośnych.
Spłaszczenie pola gry, lalki poruszane wyłącznie w płaskim planie i brak zmian dekoracji czynią z tej „Opowieści wigilijnej” właśnie to, o czym mówi tytuł: opowieść. Historia Dickensa zostaje opowiedziana, ale czy w ramach tej konwencji jest zainscenizowana? Przy ewidentnie świetnych warunkach głosowych, aktorskich i animacyjnych artystów można by się spodziewać inscenizacji bardziej różnorodnej, zaskakującej i wchodzącej w krytyczny (znaczy twórczy, a nie ilustracyjny) dialog z samym tekstem. A już zupełnie nie wijąc się w argumentacji, Arlekinowi wyszedł świetnie skrojony tradycyjny spektakl lalkowy.