Zza ściany dochodził ryk telewizora. To sąsiedzi kibicowali sportowcom, którzy walczyli w Soczi w obiektach sportowych godnych XXI wieku. W tym czasie ja miałem oddać się staroświeckiej rozrywce, czyli piciu herbaty i słuchaniu transmisji radiowej. Ale nie z igrzysk w Rosji. Miała to być transmisja operowa z drugiego końca świata czyli Nowego Jorku - pisze Jerzy Snakowski w portalu Trójmiasto.pl.
Tradycja dawania oper w Metropolitan Opera (Met) w godzinach okołopołudniowych z myślą o ich przekazie do starej Europy, w której właśnie nastaje wieczór, sięgają czasów, których najstarsi operofani nie pamiętają, bo bodaj roku 1910. I nie należy ukrywać, że to rozrywka nie tylko staromodna, ale wręcz świadcząca o zacofaniu cywilizacyjnym. Z pewnością należałem do zacofanego promila naszego narodu, który w ten wieczór usiadł przy radioodbiorniku, by wysłuchać opery Dvoraka "Rusałka" z udziałem Piotra Beczały [na zdjęciu]. I nie byłem członkiem owej marginalnej mniejszości tylko dlatego, że pomiar dotyczył dziwacznego zjawiska zwanego "operą". Zainteresowanie nią, jak osobiście mam okazję często sprawdzić, jest ogromne. Świadczą o tym nie tylko pełne widownie teatralne (patrz Opera Bałtycka), ale i kinowe, które stają się schronem przed bełkotem serwowanym przez liczne media. Należałem do promila, który musiał zadowolić się ty