Plan prosty, ale genialny! Zatrudnimy Kunca, zwolnimy połowę załogi, jak dobrze pójdzie, może zamkniemy tę budę, a winę zwalimy na buntujących się ludzi. A jak nie będą się buntować, to jeszcze lepiej. W każdej sytuacji my, pracownicy, przegrywamy. Ale przegrywają też publiczność i społeczeństwo. Wygrywają natomiast głupota, ignorancja i dyletanctwo władz województwa oraz dyrekcji Opery Bałtyckiej - pisze w liście do Przeglądu Agnieszka Halman.
Opera Bałtycka w Gdańsku, w zasadzie odkąd się urodziłam, była moim drugim domem, i to dosłownie. Tata perkusista, mama tancerka; po jej nagłej śmierci przedpołudnia zamiast w przedszkolu spędzałam na sali baletowej, podczas gdy orkiestra miała próbę. Gdy skończyłam akademię muzyczną, w naturalny sposób z widza stałam się pracownikiem opery i członkiem zespołu tworzącego każdego dnia sztukę, czerpiąc z tego wielką radość. Mimo bardzo niskich zarobków praca dla mnie i moich kolegów zawsze była pasją, a każdy spektakl świętem. Wysoki poziom i satysfakcja rekompensowały płacę, choć oczywiście nie do końca, gdyż z czegoś trzeba żyć. Tak było do września 2016 r., kiedy to dyrektorem Opery Bałtyckiej został pan Warcisław Kunc. Artyści przestali czuć się w tej świątyni kultury potrzebni i szanowani. Wielu odeszło, nie przedłużono im umów lub przestano ich zapraszać, mimo że od lat byli tu u siebie (m.in. takie osobowości jak P