„Halka” Natalii Fiedorczuk i Anny Smolar w reż. Anny Smolar w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Maciej Stroiński.
Naobiecywałem, a szczególnie sobie, że koniec z teatrem, jeśli przez „teatr” rozumieć produkcję bieżącą, najnowsze premiery, recenzje tych premier. Z góry więc przepraszam, że niniejszym nie wstrzymałem, „but I am a woman and I can be as contrary as I choose” (Maggie Smith w Downton Abbey). Ogólnie rzecz biorąc – koniec, z przeróżnych powodów ja „tę całą psiarnię rzucam” (Mam chłopczyka na Kopernika), a na spektakl Anny Smolar poszedłem pozapracowo, na zasadzie że z kolegą. Dzieło jest przeboskie i nie widzę możliwości, żeby o nim nie napisać. Nie dostałbym rozgrzeszenia z grzechu niepisania o tym przedstawieniu.
Wielkość tej inscenizacji bierze widzów z zaskoczenia, bo pierwsza godzina jest ciężką masakrą, wystawieniem Halki typu niemieckiego, gdzie wszyscy mówią, co robią, zamiast to po prostu robić, tu debilna scenografia, tam jakaś chorełka, a w tle DJ set się sączy. Sam już nie wiedziałem, czy raczej zasnąć, czy umrzeć. Jeżeli odczekasz, to „się dowiesz, co przeżyłeś”. Wstępna część spektaklu to chyba tylko heheszki z „wystawiania tekstu”, grania Halki dzisiaj z tematami sprzed stulecia, i dopiero potem zaczyna się mięso, gdy zrzucą gorset Moniuszki. Tematy będą podobne, a nawet postaci, lecz od nowa wymyślone i w cokolwiek innej sprawie. Gdyby tak wyglądał feminizm w polskim teatrze, jak wygląda w tym spektaklu, no to byśmy mieli zupełnie inną rozmowę – byłoby o czym rozmawiać. Anna Smolar, po pierwsze, nie robi widzom wykładu, po drugie – kazania, po trzecie – szantażu. Kiedy na przykład chce nam opowiedzieć o feminatywach, czyni to odkrywczo, jak również dowcipnie, sam byś nie pomyślał, że tak można ugryźć temat. Jej wersja myśli kobiecej nie jest cyniczną zagrywką obrażonej doktorantki, tylko niezłą propozycją, świetnie pomyślaną, z szacunkiem dla wszystkich. Spektakl o przemocy i patriarchacie, a nie osuwa się w koniunkturalną padakę.
(Przy okazji polecam Halkę w Operze Narodowej, jeżeli kiedyś zagrają i akurat będzie bilet, na który akurat będziesz miał lub miała hajsy).
Grązia, tylko się nie obraź, ale nie wiedziałem, że ty tak grać umiesz. Kielce – pamiętamy, ale Stary Teatr nie był jak dotąd dla Ciebie łaskawy, dawno temu Cię wylali, a kiedy znowu przyjęli, starsze stażem koleżanki nabrały powodów, żeby się obawiać twojego talentu, więc mało miałaś do grania. Że Majnicz potrafi, że Gancarczyk, że Stawarczyk – to wiemy od dawna, lecz to, co Grąziowska daje nam ze sceny w Halce… Światowy poziom aktorstwa, a mam porównanie, bo byłem kiedyś w Warszawie.
Wielki aktor Richard Burton powiedział w wywiadzie, że dziewięćdziesiąt procent osób reżyserskich, z którymi pracował, nie wiadomo po co robi filmy lub spektakle. To znaczy wiadomo – dla awansu społecznego albo utrzymania pozycji społecznej, w sumie po nic więcej. Robio i myślo, że umio. Anna Smolar należy do tej dziesięcioprocentowej mniejszości, dzięki której „artysta” to jeszcze nie jest wyzwisko. Jej się nie wydaje, że jest wielką reżyserką, no bo jest, po prostu. Proszę porównać Kowbojów w Lublinie, Kopciuszka w Krakowie, Dybuka w Bydgoszczy, Aktorów żydowskich w Teatrze Żydowskim. (Gdyby nie Kowboje, nie wiem, co bym zrobił na tych Prapremierach, gdzie szło – sorry bardzo – zdechnąć). Kiedyś Smolar uchodziła za „twórczynię młodzieżową”, ale to już dawno nieaktualne od wczoraj, od kiedy wiadomo, że tak sprawna rzemieślniczka zdarza się raz na dekadę. Smolar świetnie kontroluje, co robi z muzyką i kiedy chce ciszy, i co robi z ruchem, i co robi z widzem – i po co to robi.