Kiedy rozpaczającemu po śmierci Leńskiego Onieginowi młodzi kowboje odtańczyli szyderczego poloneza, a on daremnie próbował uwolnić się od ich ponętnych, półnagich ciał, połowa publiczności Staatsoper w Monachium zaczęła głośno buczeć. Druga część krzyczała: brawo, więc Kent Nagano odłożył batutę i czekał, aż emocje opadną. Trwało to długo, ale przedstawienie udało się dokończyć - po premierze "Eugeniusza Oniegina" w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego w Bayerische Staatsoper w Monachium pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.
Burzliwa premiera w Monachium. Widzowie protestowali, bo Krzysztof Warlikowski dodał gejowski wątek do opery Czajkowskiego. Kiedy rozpaczającemu po śmierci Leńskiego Onieginowi młodzi kowboje odtańczyli szyderczego poloneza, a on daremnie próbował uwolnić się od ich ponętnych, półnagich ciał, połowa publiczności Staatsoper w Monachium zaczęła głośno buczeć. Druga część krzyczała: brawo, więc Kent Nagano odłożył batutę i czekał, aż emocje opadną. Trwało to długo, ale przedstawienie udało się dokończyć. Leński nie zginął w pojedynku, lecz w łóżku. Sam zresztą szukał śmierci, nie mogąc pogodzić się ze swą odmiennością. Oniegin zabił kochanka, ale i tak nie rozwiązał własnych problemów, bo przecież kochając inaczej, nie potrafił być z Tatianą. W obszernym wywiadzie dla magazynu "Takt" Krzysztof Warlikowski tłumaczył monachijczykom, że klucz interpretacyjny do "Eugeniusza Oniegina" odnalazł w biografii Piotra Czajko