„Znieważeni” Sándora Máraiego w reż. Przemysława Bluszcza w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem Widza.
Spektakl Teatru Ateneum ZNIEWAŻENI w reżyserii Przemysława Bluszcza to monodram, w którym Dariusz Wnuk w narracji scenicznego Petera Garrena analizuje sytuację polityczno- społeczną Europy w obliczu nadciągającej drugiej wojny światowej z perspektywy Paryża, poziomu dorobku kultury wysokiej. Jest głosem głębokiej obawy o zmianę mentalności człowieka Zachodu, a nawet lęku o los spuścizny cywilizacji europejskiej. Opowiada o mechanizmach propagandowo- politycznych, o szokującej presji osobowości Hitlera, jaką wywierał na słuchaczach. Bohater przeprowadza słuszny wywód myślowy, w którym powołując się na dorobek filozoficzny i kulturalny Europy przewiduje rządy totalitarne, wskazuje źródła ich narodzenia, przebieg i tragiczne skutki.
Ten godzinny wykład dowodzi, że światli ludzie doskonale wiedzieli, co się święci. Bardzo szybko orientowali się, że polityka Hitlera zmierza do zagłady nie tylko narodów, ale i kultury, w konsekwencji do zaniku świadomości własnej tożsamości. Stosując zarządzanie strachem. Znieważeniem.
Poprzez obecność sceniczną Dariusza Wnuka słyszymy Sándora Máraiego, przenikliwego i wrażliwego Europejczyka, który krytycznie ocenia nadciągający upadek wartości, które reprezentuje, i jest to również głos wyrażający współczesne obserwacje dotyczące obecnej sceny politycznej, sfery społecznej i w związku z tym konstatacji, które wydają się nasuwać automatycznie same. Pytania o to, co znaczy być Europejczykiem, co rozumie się pod pojęciem wspólnoty, tyranii, czym jest demokracja, pozwalają przypomnieć sobie definicje pojęć fundamentalnych, które decydują o tożsamości jednostki, narodów, wspólnoty europejskiej.
Monodram przypomina nam wartości, dzięki któremu dziś jeszcze Europejczycy wspólnie działają, ale też tłumaczy z wyrzutem i żalem jakie są skutki, gdy się je zdradza, o nich zapomina, gdy się je sprzeniewierza. Gdy się kłamie, ciągle kłamie, wyłącznie kłamie. Ilustruje to opowieść narratora o kochającej się rodzinie, o młodziutkiej parze uprawiającej seks przy odsłoniętych oknach, która czule zajmuje się małym dzieckiem, sobą nawzajem jako naturalnym, szczęśliwym przykładzie porządku rzeczy. Ta idylliczna scena jest kontrapunktem dla nieznośnego chaosu, który sygnalizuje początek i koniec spektaklu, gdy słychać tylko niezrozumiały bełkot, zgrzytliwy trzask, niepokojący hałas generujący nieznośny dźwięk dobiegający z radia (media), którego sensu nie sposób rozpoznać, zrozumieć. Jedna sytuacja budzi ukojenie, spokój, błogość i nie chcemy się z nią rozstać, druga drażni, wywołuje agresję, strach, bo przeraża a winna przekazywać zrozumiałe dla wszystkich treści. Z warczącym chaosem nie sposób rozmawiać, dyskutować, nie można mu zaradzić. By się go pozbyć, trzeba go wyłączyć. Taką sugestię zakodowali twórcy w tym obrazie, wydaje się że również dzisiejszym, współczesnym. Takie działania - nie wprost - sugerują, by możliwy był powrót do normalności.
W sumie smutna jest ta wypowiedź artystyczna, bo konieczność przypominania o tym, co jest najważniejsze do przetrwania demokracji europejskiej, czym jest tożsamość, wolność, kultura, sztuka dowodzi, że niczego się dotąd świat, mający nieograniczony dostęp do wiedzy, informacji, nie nauczył serfując po zmanipulowanej rzeczywistości internetowym hejtem. Nie pamięta, nie czyta, nie myśli samodzielnie. I błądzi, tonie niemy i głuchy na oczywiste symptomy erozji idei, stare jak świat sygnały degradacji wartości. Hałaśliwym chaosem kłamstwa splątany, ubezwłasnowolniany polityczną mamoną, bardziej lub mniej świadomie, ulega tyranii. Kogo, czego, obejrzyjcie i zdecydujcie sami.
Dariusz Wnuk z wyczuciem, zaangażowaniem, pasją prowadzi merytoryczny wykład o zagrożeniach nadciągających zmian, które człowieczeństwo podstępnie pozbawia woli sprzeciwu wobec zła i w efekcie prowadzi do utraty godności. Sygnalizuje krok po kroku jak demokracja została wykorzystana w celu zaspokojenia ambicji jednego narodu, rośnięcia w siłę jednego człowieka, Hitlera, który narzucił swoją zbrodniczą wersję budowy potęgi Niemiec. Obok ważnych treści równoległym narratorem, który wzmacnia jej znaczenie, jest scenografia i kostiumy Agaty Piotrowskiej. Stosy książek jakby przygotowane były do zniszczenia/spalenia, emocją światła i zmianą koloru reagujący na sytuacje sceniczne nowoczesny obraz, walizka - wieczny towarzysz pisarza, emigranta, Europejczyka, stosowna jej zawartość, laska podkreślająca status inteligenta, plastikowe, bogato rzeźbione krzesło wtapiające się w otoczenie - znak ponadczasowości, stare radio emitujące muzykę Schuberta, trzaski, audycje, kryształowy żyrandol i nowoczesna lampa-rzeźba w kształcie rąk składających się do oklasków (aprobata), a może do modlitwy lub chroniących światło (symbol życia, Boga, oświecenia) wypełnia jeszcze bezpieczną, ale już zagrożoną tym, co się na zewnątrz dzieje w świecie, przestrzeń. Gdyby nie moralizatorska nuta tej profetycznej pieśni o upadku potężnej cywilizacji chrześcijańskiej, byłby to poruszający monodram, wyreżyserowany przez debiutującego w tej roli Przemysława Bluszcza, brzmiący aktualnie, rezonujący współcześnie.