„Zbombardowani” Sarah Kane w reż. Ewy Platt w Teatrze Collegium Nobilium w Warszawie. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem Widza.
Wojna, śmierć, uzależnienie, choroba psychiczna, bezbrzeżna samotność i bezbronność, które przynoszą całkowitą degradację człowieka, strącają go na samo dno człowieczeństwa jest głównym tematem tej sztuki, wyrosłej z nadwrażliwości, bólu, zabójczej choroby (psychozy maniakalno-depresyjnej) jej autorki, Sarah Kane. Bo to samo życie, jego doświadczanie - bez odporności, bez znieczulenia, bez przemilczania o działaniu zła zadawanego człowiekowi - pisze scenariusz. Piekielnie trudny do zagrania na scenie.
Autorka napisała swą sztukę oglądając relacje z wojny w Bośni i Hercegowinie. Z poziomu ogólnego przeszła na poziom bezpośrednich relacji ludzi, ukazując piekło zwykłego człowieka, doświadczonego inwazją choroby, wojny, kłopotów z jakimi się zmaga w normalnym życiu. Gdy ogrom problemów czyni go bezsilnym, a jednocześnie ekstremalnie agresywnym w zdobywaniu tego, na czym mu zależy (dla potrzeb ducha i ciała), co sprzyja odsłanianiu się jego słabej, poprzez zło, na poziomie fizjologicznego trwania wyrażanej natury. Obrazy sceniczne, prowokowane traumami są drastyczne. Nie mają początku ani końca. Zabijają wiarę w boga, w człowieka. W cokolwiek.
Obserwujemy krajobraz po bitwie, życiorysy po zbombardowaniu, agonię ludzi i rozpad ich świata. Niezawinienie ukaranych. Końcówkę zmagań bezsilności z nieuniknionym losem, gdy na całej linii się przegrywa. Studium rozpadu osobowości w ekstremalnie brutalnej formie (epatowanie psychopatycznymi działaniami), w trudnym do zniesienia wymiarze (gwałt, kanibalizm, tortury, mord, przemoc pod każdą postacią, jedzenie). Triumf zła. Nie ma co się łudzić, nie ma co się oszukiwać - happy endu nie będzie. Pocieszenia, nadziei na ocalenie być nie może i nie ma.
Klaustrofobiczne wnętrze wyścielone firankami z jej rozkładającym się, jeszcze walczącym człowieczeństwem - o cokolwiek, o namiastkę, ślad tlącego się w nim życia, uczucia, odruchu - działa przytłaczająco, wstrzymuje oddech, zaburza rytm serca, zaciska pętlę na szyi widza. Szczególnie mocno, gdy obserwuje walkę trzech młodych bohaterów. Na dnie. Emocje sięgają zenitu. Buntuje się nie tylko rozum, ale i ciało - boli, biernie walczy. Fizjologicznie cierpi. Ale nie ma gdzie odwrócić wzroku. Można tylko wyjść, uciec a to znaczy, że nie przejdzie tej teatralnej próby ognia. Zło się rozprzestrzenia, paraliżuje. Jego kumulacja, już bez jakiegokolwiek kamuflażu (kulturowego mydlenia oczu, zakłamywania sumień, grzechów odpuszczania, win zadośćuczynienia) jako wyraz ostatecznego zaznaczenia swej obecności, powidoku istnienia jest desperackim ratunkiem, odruchem instynktownym, samozachowawczym. Dowodem na czucie czegokolwiek, bo na pewno nie na godne człowieka z człowiekiem współistnienie. Gdy jeden drugiemu zadaje upadlające go, wyrafinowanie okrutne cierpienie i to ich tylko łączy - innych relacji nie ma. Tak, człowiek w tym ujęciu wychodzi poza wszelkie granice, unieważnia wszelkie skale, kodeksy, normy. Staje się wynaturzonym wybrykiem systemu, który go niszczy i w konsekwencji doprowadza do samozniszczenia wyzwalając w nim niewyobrażalne zło - nie w czasie wojny, gdy winny jest ktoś wrogi, obcy, agresywny a w czasie pokoju, normalności. Jakby system dokonywał selekcji słabych, eliminacji nieprzystosowanych, z odium winy, piętnem psychopatycznych odruchów. Nie pomaga, nie naprawia, ale udowadnia, że siły na przetrwanie trzeba szukać w sobie tylko - ale w tym wypadku cały potencjał energii potrzebnej do walki się wyczerpał. Gdy nie ma już cywilizowanych, tradycyjnych sposobów wymusić przemocą, sprowokować upodlającą grą psychologiczną, szantażem emocjonalnym, prymitywnym odruchem. Jakby to zawsze była w takim przypadku walka na śmierć i życie.
Trzeba przyznać, że studenci Akademii Teatralnej: Kuba Dmochowski, Aleksander Łyś i Natalia Szczypka wykazali się wielka odwagą i determinacją, podejmując temat wojny, przemocy, seksu w tak bezkompromisowo brutalnym ujęciu. To niesłychanie trudne zadanie aktorskie dla młodych ludzi. Szokująco dojrzałe. Porażające swą siłą ekspresji i wynikających z niej przygnębiających konsekwencji. Zmierzyć się z tak potężnym nagromadzeniem negatywnych emocji, móc je wyrazić bez fałszu i zakłamania to nie lada wyczyn. Może piętnować na całe życie ten dotyk krystalicznego zła, przed którym nie ma ucieczki, jeśli nie potrafi się przed nim bronić, nabrać dystansu - tak jest silny, sugestywny, totalny. Mam nadzieję, że wszyscy, którzy się z nim w teatrze zetknęli poradzą sobie z tą, być może uodparniającą lekcją, na pewno zatrważająco profetycznym ostrzeżeniem. Jest się czego bać. O czym myśleć.
Minęło tyle lat od prapremiery tej sztuki a pozostaje ona nadal wyzywająco obsceniczna i głęboko kontrowersyjna. Ale bezkompromisowa, szczera, bez hamulców poprawności, pozbawiona otuliny estetycznej tym bardziej trudna do oglądania i przeżycia - tak silnie eksploduje nagromadzoną negatywną energią. Po tym teatralnym seansie, zbombardowani ekspansywną grozą horroru jakie może nieść życie, widzowie nie powinni być niczego pewni. Dowodzi tego los Sarah Kane. Obejrzane obrazy odrażających, brudnych, złamanych perwersyjnym złem, niekoniecznie z własnej winy czy natury, młodych ludzi, szokują, wstrząsają, budzą wstręt i pozostaną z nimi na zawsze. Na pewno. Na zawsze. Na pewno. Na zawsze.