EN

26.10.2024, 12:57 Wersja do druku

Okiem Widza: Przełamując fale

fot. Magda Hueckel

„Przełamując fale” wg Larsa von Triera w reż. Ewy Platt w Teatrze Powszechnym im. Zygmunta Hübnera w Warszawie. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem Widza.

Ewa Platt reżyserując dzieła znanych, ale bardzo kontrowersyjnych twórców: Sarah Kane, autorki sztuki ZBOMBARDOWANI, w Teatrze Collegium Nobilium i Larsa von Triera, reżysera filmu  PRZEŁAMUJĄC FALE, w Teatrze Powszechnym w Warszawie, postanowiła  pokazać widzom, jak odrażająca, brudna i zła jest kondycja współczesnego człowieka, który znajduje się na dnie. Zdolny tylko do reakcji instynktownych, zaspokajania potrzeb fizjologicznych, reprezentuje mentalność psychopatyczną, autodestrukcyjną, chorą. Nie jest w stanie obronić się przed złem tego świata, skazany jest na wegetację, na przegraną, na śmierć. Nie istnieje nic, co mogłoby mu pomóc czy go ocalić, a przynajmniej przynieść mu ulgę, powstrzymać, by nie brnął w samozniszczenie, by nie cierpiał tak bardzo, jak jest to pokazane w obu przedstawieniach. Jedyną jego reakcją na wszechobecne zło jest poddanie się, uległość, rezygnacja, bo ratunku nie ma. Nie ma rodziny, ani przyjaciół, ani wartości, idei, wiary, ani służb, które instytucjonalnie mogłyby pomóc. Świat się rozpada. Gnuśnieje i gnije. Ludzie, którzy z racji swojej podłej kondycji są słabi, łatwo są wykorzystywani, bezwzględnie się nimi manipuluje, brutalnie traktuje. Naturalizm egzystencji w tym wypadku osiąga apogeum. Otępienie, choroba psychiczna, dewiacje, pomoc deklaratywna to kumulacja przyczyn i skutków postaw i zachowań. Niektórzy mają tego świadomość. Zdani wyłącznie na siebie samych, postępując intuicyjnie stają się ofiarami błędnych wyborów. Zredukowani do roli obiektu, zdegradowani, poniżani pozostają słabi, bezbronni, samotni. Poddają się temu, czego sami nie rozumieją. Wykorzenieni są łatwym łupem silniejszych, bo nie wiedzą nawet, że mogliby się bronić. Instynkt samozachowawczy prowadzi ich na manowce. To generuje żałosny, wstrząsający, okrutny los. Trudny do zniesienia. Trudny do zrozumienia. 

W spektaklu PRZEŁAMUJĄC FALE aktorzy stanęli przed karkołomnym zadaniem. Stanowią mikro grupę o jednakowym statusie osób przegranych a indywidualnie każdy -bez osobistej historii, bez właściwości, bez wyraźnych motywacji- zachowuje się jakby się bał, był wewnętrznie zniszczony. Bess grana przez Klarę Bielawkę zachowuje się jak osoba, która doświadczyła jakiejś traumy, która spowodowała u niej otępienie lub wywołała chorobę psychiczną. Nie mając żadnej pomocy próbuje ratować się sama i raz rozmawia sama ze sobą, innym razem z kimś bezosobowym (Bóg, mentor, lekarz?). Świat zewnętrzny jest dla niej wrogi, agresywny, obcy. Krzywdzi ją i wykorzystuje. Dziewczyna zachowuje się irracjonalnie. Jakby błądziła w ciemnościach, jakby nie wiedziała, co robi. Przechodzi z rąk do rąk prawem własnej inercji. Miłość jest fałszem, bo wyuzdaną perwersją męża, wiara słowem obcym, choć deklaratywnym, przyjaźń Dodo (bratowa), równie jak ona otępiałej,  zaniedbanej, zmęczonej młodej kobiety, nie istnieje. Bess z wyimaginowaną potrzebą ratowania męża (świata?), traci zmysły. Bez matki, bez Boga, bez opieki doktora, bo ten nią gardzi, szydzi z niej, jest cały czas sama. Bez poczucia rzeczywistości błądzi, sądząc że postępuje właściwie, zgodnie ze swoją naturą. 

Jan, mąż Bess, to cwaniak, seksualny dewiant, psychopata. Arkadiusz Brykalski doskonale podkreśla jego niepozorny wygląd i zachowanie. Ale też napastliwość, wyuzdanie, pokręcenie psychiczne. On również jest traktowany instrumentalnie. Po wypadku, w szpitalu jest brutalnie karmiony, rozbierany do naga i porzucany. A mimo to rekompensuje sobie te upokorzenia z nawiązką, namawiając Bess do prostytucji. Jego niepozorny wygląd jest podstępny, zwodniczy. Łatwo można się nabrać na to, że jest atrakcyjnym, dobrym kandydatem na partnera życiowego. 

Lekarz, którego gra Grzegorz Falkowski, to inny wymiar brutalizmu. Tym razem  świadomego. Mówi, że Bess jest dobra, ale ją poniża, szydzi z niej, upokarza. Nie kocha jej. Dobrze wie, kim dziewczyna jest i nic, kompletnie nic nie robi, by jej pomóc. Doskonale wykształcony, bierny, beztrosko dostosowuje się do otoczenia, w którym przyszło mu żyć. Nie ma z tym żadnego problemu i jak inni zjada podniesione z podłogi paluszki i z tępym wyrazem twarzy ogląda kreskówki w telewizorze, który prawie przez cały czas jest włączony. Przybył znikąd i donikąd zmierza. 

Dodo Natalii Lange, to istota zagubiona, stłamszona przez życie. Nieszczęśliwa. Po niej widać najbardziej, jak bardzo mogą bać się kobiety. Jest przerażona, słaba, jak inni płynie z prądem zła. Żadna z niej przyjaciółka, ani bliska osoba. Żadna opoka. Nieszczęście takie samo jak Bess. Zawieszona w bezczasie, w bezsensie. Ofiara własnej niemocy, niezdolna do jakiegokolwiek wysiłku, by mogła cokolwiek w swym życiu zmienić. Trwa gasnąc w depresji.

Mateusz Łasowski spina to towarzystwo degeneratów i straceńców klamrą krystalicznego zła, które sobą w tej sztuce reprezentuje. Tych, którzy byli w filmie opresyjni, a w spektaklu nie mają już bezpośredniego wpływu na bohaterów ale są poprzez jego figurę obecni (starszyzna=patriarchat, surowa matka, młodzi, którzy obrzucali Bess kamieniami i wyzywali ją, marynarze, którzy maltretowali Bess na statku, kto jeszcze?). Wszechobecny, czuwający obserwuje niemal w milczeniu zachowanie bohaterów. Jest napakowanym strażnikiem porządku, który spycha ludzi w otchłań, bo pozwala im, bardziej lub mniej świadomie, wybrać albo poddać się słabości. Na koniec opowiada bajkę, którą puentuje brutalnie sugerując wprost, kim tak naprawdę jest Bess. 

Ewa Platt (bezkompromisowa, wyrazista, odważna reżyseria) z Vievie Nielsen (doskonałe opracowanie sceniczne), z Robertem Rumasem (porażająca scenografia i kostiumy), Kamilem Białaszkiem (wstrząsająca muzyka) oraz Klarą Bielawką, Arkadiuszem Brykalskim, Grzegorzem Falkowskim, Natalią Lange, Mateuszem Łasowskim (bardzo trudne aktorstwo całego zespołu) przedstawiają  nam świat, którego nie chcemy znać, a on przecież taki jest na dnie. Wściekle naturalistyczny, ohydny, brzydki, pazerny na słabość, egoistyczny. Bez dobra, współczucia, czułości, bliskości. Bez mocnych więzi, głębokich relacji. Pozbawiony wiary, nadziei i miłości, a więc bez złudzeń, bez marzeń, iluzji. Zaburzony. Naprawdę straszny i pusty. Tylko niebezpieczny. Do cna zepsuty. 

Ewa Platt idzie dalej niż Lars von Trier. W jego filmie jeszcze walczy dobro ze złem (o rację, o godność, o sens, o miłość, o możliwość zabierania głosu przez kobiety w eliminującym je z życia społecznego patriarchatem), bohaterowie nie byli wydrążeni, samotni po kres, ogłupiali, co wzruszało. U źródeł tego, cokolwiek robili (krzywdzili, błądzili, byli nazbyt wymagający, surowi, bezwzględni), zawsze była  intencja, która uzasadniała ich postawę, prowokowała odruch ludzki (żal, empatię, refleksję, postawę, nawet jeśli była korzystna wyłącznie dla nich samych). Spektakl przedstawia widzom rzeczywistość o wiele bardziej przygnębiającą, odartą z wszelkich możliwych kamuflaży. W niej całkowita wolność jeszcze mocniej uzależnia od zła. Wolność, która raczej zniewala niż wyzwala. Może uczynić jednych bezbronnymi, drugich bezwzględnymi. Paradoksalnie odziera ludzi z człowieczeństwa. Nie daje nic w zamian. Reżyserka pokazała wprost świat grzęznący w marazmie, bezsilności, nazwała żyjących w nim ludzi, kim są naprawdę. Bez taryfy ulgowej, bez znieczulenia. Bez maski poprawności. W więzieniu wolności, gdy nie potrafią/nie chcą/nie mogą z niej korzystać. 

Już ZBOMBARDOWANI, pierwszy spektakl wyreżyserowany przez Ewę Platt w Teatrze Collegium Nobilium, zrealizowany ze studentami Akademii Teatralnej w Warszawie, mocno wzburzył, a nawet podzielił widzów. Kolejnym, PRZEŁAMUJĄC FALE w Teatrze Powszechnym, reżyserka z wytrawnymi artystami, zawodowymi aktorami kontynuuje estetykę brutalistów. Obraz jest mocny, kontrowersyjny, drastyczny. Zakładając, że artystka nie wyczerpała tematu upadku cywilizacji zachodu/wolnego człowieka, dobrze, by miała okazję rozwinąć go jeszcze w następnych projektach. Mam nadzieję, że nie zrezygnuje, nie ugnie się, nie zaniecha pracy.  Jeśli dziś przedstawia człowieka prostego, samotnego, obnażonego, któremu pozostał tylko instynkt, a i on zawodzi, generuje lęk, dezorientację, otępienie, to biada nam, biada. Jeśli wierzymy w siłę wyższą, w moc odrodzenia dobra w człowieku,  odnieśmy się do niej. Jeśli nie wierzymy, żyjmy, jakby była. Może to przełamie fale rozpaczy, chaosu, rozpadu, które ciągle wzbierają w Ewy Platt artystycznej wizji i porażają profetyczną trwogą.



Źródło:

Okiem Widza
Link do źródła

Autor:

Ewa Bąk

Data publikacji oryginału:

26.10.2024