„Opowieści Lasku Wiedeńskiego” Ödöna von Horvátha w reż. Małgorzaty Bogajewskiej w Teatrze Narodowym. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem Widza.
OPOWIEŚCI LASKU WIEDEŃSKIEGO, dramat z 1931 roku autorstwa Ödöna von Horvátha, wyreżyserowany w Teatrze Narodowym w Warszawie przez Małgorzatę Bogajewską, dyrektorkę Teatru Ludowego w Nowej Hucie, analizuje kondycję konserwatywnej społeczności z całą rodzajowością okresu międzywojnia, ale co ważne, z jej rysem mentalnym właściwym każdemu okresowi historycznemu, zagrożonemu faszyzmem. Obraz jest atrakcyjny, bo dynamiczny, barwny, bliski życia. Przedstawia w realistyczny sposób społeczność mieszczańską, kreśli portrety jej przedstawicieli, wnikliwie analizuje przyczyny i skutki ich postaw oraz charakteryzuje podłoże relacji międzyludzkich. Jest w swej wymowie wyjątkowo współczesny. Dzięki temu spektakl doskonale komunikuje się z widzami. Pozwala im z łatwością wczuć się w klimat zdarzeń, przeżywać losy bohaterów, przyjąć ich punkt widzenia i poznać rozumienie przez nich świata. Zwłaszcza, że bohaterom towarzyszy kapela, która wykonuje na żywo muzykę autorstwa Bartłomieja Woźniaka. Jest energetycznie, pięknie!
Spektakl rozgrywa się w przestrzeni prywatnej (dom) i publicznej (miejsce pracy, kabaret, pole golfowe), które stapiają się z widownią. Scenografia i kostiumy Anny Marii Kaczmarskiej, choreografia Maćko Prusaka oraz światło Dariusza Pawelca tworzą klimat naturalnej swojskości. Taniec, śpiew, wzajemne interakcje bohaterów czynią akcję barwną, dynamiczną i bogatą. Aktorstwo, jak zawsze w Narodowym, jest najwyższej próby. Zdumiewa prostotą naturalności i zachwyca celnością precyzji. Tym łatwiej przychodzi zrozumienie niechęci Marianny (piękna, trudna rola Michaliny Łabacz) do narzeczonego, Oskara (Mateusz Rusin), mimo że ten prostolinijny chłopak szczerze ją kocha. Trudno pojąć afekt, jaki dziewczyna czuje do Alfreda (Paweł Brzeszcz), utrzymanka i hazardzisty, zwykłego ladaco i nieudacznika. Zauroczył ją chyba swą beztroską, bezpośredniością, śmiałym tańcem. Marianna kieruje się impulsem, buntuje się i spontanicznie ulega uczuciu, które udaje miłość. Nie zgadza się na małżeństwo z rozsądku, nie zdając sobie sprawy, że skazuje w konsekwencji siebie i swoje dziecko na zgubę. Ojciec Marianny (Piotr Grabowski), najpierw zaskoczony, później całkowicie bezradny wobec decyzji córki, w końcu nie znajduje litości i urażony jej uporem nie wybacza nieposłuszeństwa. Cierpi, z czasem coraz bardziej, ale nawet złamany do końca pozostaje niewzruszony - nie pomoże córce i wnukowi. Jakby nie wiedział, co zrobić, jak się zachować, jak postąpić.
Historia Marianny dowodzi, jak trudne, a nawet niemożliwe jest podążanie drogą własnych wyborów. Jednostka pozbawiona wsparcia społeczności, w której żyje, bez pracy nie ma szans na spełnione i szczęśliwe życie. Przegrywa. Ale również kobiety, które mają pieniądze i wydają się być niezależne, też nie do końca otrzymują to, na czym im zależy, czego pragną. Ani życie silnej, pewnej siebie, zamożnej, znającej ludzi i życie Walerii, interesującej postaci wykreowanej przez Beatę Ścibakównę, ani demonicznej, staroświeckiej, majętnej Babki Alfreda, którą obdarza swym temperamentem, witalnością, siłą osobowości Anna Chodakowska, nie jest satysfakcjonujące. Waleria utrzymuje i kontroluje swoich coraz to młodszych i głupszych kochanków, podobnie jak nieco naiwna, ale bezwzględna Babcia swojego wnuka. Inaczej niż ciepła, opiekuńcza i czuła matka Alfreda Anny Ułas, ciotka Moniki Dryl czy ambitna, ale wykorzystywana Emma Zuzanny Saporznikow, które ulegają obowiązującym zasadom i we właściwej dla swojej roli społecznej masce, cierpiąc we względnym spokoju, trwają. Właściwie wszystkie są ubezwłasnowolnione przez patriarchat, który z sukcesem je sobie podporządkował. Podciął skrzydła emancypacji.
Ale trzeba przyznać, że panowie wydają się być tylko pozornie wolni, bo są sterowani przez normy społeczne, tradycję, Kościół, pracę. Ani zdezorientowany Ojciec Marianny, prostacki pomocnik rzeźnika Hawliczka (Adam Szczyszczaj), ani doświadczony Rotmistrz (Wieslaw Cichy) czy nieopierzony faszysta, student Eryk (Hubert Łapacz) a zwłaszcza żigolak, lekkoduch i naciągacz Alfred (Paweł Brzeszcz) i prostoduszny Oskar (Mateusz Rusin) też nie odważają się przekraczać wyznaczonych granic, wychodzić z przypisanych im ról. Łatwo mogą nimi manipulować jednostki, takie jak Ferdynand, nędzna faszystowska figura, czy Konferansjer, okrutny kokainista - obaj grani przez Mateusza Kmiecika - nawet jeśli ich napuszona i ostentacyjna siła jest fałszywa.
Spektakl ilustruje więc przyczyny narodzin i późniejszej ekspansji faszyzmu, systemu, który znajdując podatny grunt łatwo potrafi zawładnąć duchem i ciałem słabych, uległych, potrzebujących silnego przywódcy jednostek. Obraz krok po kroku demaskuje pełzające, niewidoczne gołym okiem zło, które z naturalną łatwością przenika do codzienności. To zło działa pod przykrywką konieczności przestrzegania zasad, w kamuflażu wprowadzania porządku, w masce poprawności. Tymczasem wykorzystuje zamęt, czyni chaos, manipuluje i jątrzy. Narzuca swoje wartości. Morderstwo przedstawia jako naturalną kolej rzeczy, odtrącenie osoby kochanej, niegodziwość nazywa dobrem. Wykorzystuje lęk przed upadkiem, biedą, by zarządzać strachem i wzmocnić swą despotyczną władzę nad zwykłymi ludźmi. Zwłaszcza gdy są niezaradni, trudno im się przystosować, nie potrafią lub nie mają szans z sukcesem walczyć o swoje.
Małgorzata Bogajewska wyreżyserowała spektakl w pełni klasyczny. Jego realizm pozwala widzom łatwo wniknąć w świat przedstawiany, śledzić losy bohaterów, zrozumieć ich naturę i problemy, co ułatwia analizę banalności zła. Zła, które tak łatwo, tak szybko potrafi wniknąć w codzienne życie, ukształtować relacje, zmienić człowieka, by zafundował światu faszyzm. Armagedon. Piekło.