EN

21.10.2023, 12:44 Wersja do druku

Okiem widza: „Mała Piętnastka - legendy pomorskie"

„Mała Piętnastka - legendy pomorskie" Tomasza Mana w reż. autora w Nowym Teatrze im. Witkacego w Słupsku. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem Widza.

MAŁA PIĘTNASTKA-LEGENDY POMORSKIE, spektakl NOWEGO TEATRU IM.WITKACEGO W SŁUPSKU, to opowieść lokalna o okolicznościach tragedii z 18 lipca 1948 roku na jeziorze Gardno, w której zginęły 25 harcerki Łódzkiej Żeńskiej Drużyny im. „Zośki”, nazywanej Małą Piętnastką.

Inscenizacja inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, oparta na faktach i dokumentach, relacjach, wspomnieniach okolicznych mieszkańców, świadków oraz OTCHŁANI, książce Jacka Koprowicza, zaskakuje niesłychaną żywiołowością, energią, siłą. Między innymi dlatego, że łączy spektakl muzyczny, psychodramę, thriller sądowy. Analiza zdarzeń prowadzących do tragedii nie doprowadza do wskazania winy i kary, choć usytuowana jest na sali sądowej(scenografia Anetty Piekarskiej – Man ). Raczej powraca do wakacji 1948 roku, wskrzesza jego emocje, nastrój, atmosferę. Opowiadając o okolicznościach śmierci tętni życiem. Akcja płynie wartko, od początku angażuje widzów, którzy z wypiekami na twarzy śledzą retrospekcje, angażują się w losy dziewcząt wkraczających w życie. Co ważne, proces rekonstrukcji wydarzeń ujawnił presję niespełnionych  marzeń, niezaspokojonych potrzeb, chęć szybkiej realizacji wakacyjnych i życiowych planów, co zagłuszyło zdrowy rozsądek osób odpowiedzialnych za dzieci i w konsekwencji doprowadziło do nieszczęścia. Przewoźnik-mechanik chciał zarobić na ucieczkę z Polski-jego wojenna przeszłość i życie w stanie permanentnego poczucia zagrożenia ze strony SB, żona w kolejnej ciąży całkowicie stłumiły w nim zdrowy osąd rzeczywistości. Nie przyjmował do wiadomości, że podejmuje zbyt duże ryzyko wypływając z dziewczynkami na jezioro niesprawnymi i nadmiernie przeciążonymi łódkami. Opiekunka koniecznie chciała jak najszybciej pokazać swoim siostrzenicom i harcerkom morze-wiele z nich go nigdy nie widziało. Bardzo jej zależało na tym, by zrealizować swój plan: o wyprawie nie poinformowała komendantki obozu, nie miała jej zgody. Samotna, bezdzietna kobieta fantazjowała, wydawało jej się, że zaimponuje wszystkim i spełni się w roli rodzicielskiej. Ci, którzy znali sytuację, nie potrafili tych dwojga powstrzymać.

To fantastyczny teatr, świetnie wyreżyserowany przez Tomasza Mana, z doskonałym tekstem, dynamiczną akcją, niesłychanie sprawnie skonstruowaną narracją, z wyrazistymi, pełnokrwistymi bohaterami, których życiorysy są pasjonujące, całkowicie absorbują. Przyczyniają się w ogromnej mierze do próby zrozumienia tej nieprawdopodobnej tragedii. Zwłaszcza że w spektaklu uczestniczy tylko czterech aktorów: Mariusz Bonaszewski, Bożena Borek, Anna Grochowska, Katarzyna Pałka. Ich obecność sceniczna jest na tyle intensywna, że historie ich bohaterów sprawnie łączą retrospekcje, charakterystyki postaci, stany emocjonalne, uczuciowe. Całe światy osobowe, które aktorzy nie grają ale przedstawiają, chcąc jak najbliżej przybliżyć się do prawdy. Galopujące tempo, częste zmiany narratora tworzą efekt multiplikowania postaci, podkręcają dramaturgię zdarzeń. Logicznie prowadzą do nakreślenia okoliczności katastrofy. I mimo jej ogromu nie przytłaczają. Są pełne życia, pasji, tęsknot, planów, poczucia humoru. Prawdziwego, cudownego życia. A wzmacniają ten ludzki żywioł piosenki harcerskie w nowych, zaskakujących, jakże wspaniałych aranżacjach Cezarego Reinerta, muzyka grana na żywo(Maciej Młóciński/Aleksander Piotr Tryba – Kontrabas, Cezary Reinert – Fortepian). Stare teksty, znane melodie perfekcyjnie zaśpiewane wybrzmiały świeżo i nostalgicznie jednocześnie. Jakby fatum było czymś w życiu oczywistym, naturalnym. Jednak dorośli, zapatrzeni we własne sprawy, plany, chcąc natychmiast nadrobić deficyty emocjonalne, rodzicielskie, finansowe,  popełnili zbyt wiele błędów. Nie sposób tego pojąć.  Kumulacja nieszczęśliwych zbiegów okoliczności,  wynikająca z bagatelizowania znaków ostrzegawczych jest zdumiewająca. Dziewczynki przestrzegały, prosiły dorosłych, odwoływały się do ich rozsądku: sześciogodzinne oczekiwanie na wypłynięcie w skwarze wyczerpało je, osłabiło. Nic nie pomogło. Niesprawny silnik, niezasklepiona dziura w łodzi, zbyt duże jej obciążenie, potrzeba szybkiego zarobku dla rodziny i możliwości ucieczki za granicę, głęboka i mulista woda jeziora, presja, by zobaczyć morze, brak umiejętności pływania doprowadziły do tragedii. 

Najważniejsza w tym spektaklu jest atmosfera, budowane misternie napięcie przez intensywną obecność każdego aktora, który w spektaklu jest zarówno obserwatorem, jak i bohaterem, który opisuje, tłumaczy, wyjaśnia ale nie gra, jest obok postaci, jakby ją badał i był nią jednocześnie, chcąc dociec dlaczego stało się, co się stało. Przejście od radości podszytej grozą, bo wszyscy -na scenie i na widowni- wiedzą, jak to się skończy, do rozpaczy, bo na ogrom takiego nieszczęścia nikt nie ma wpływu, oparte jest na sugestii, niedopowiedzeniu, tajemnicy. Wypracowana przez spektakl witalność zamieniła się w smutek, żal a nawet złość, że nie tak miało być, nie tak miał się skończyć ten wakacyjny, słoneczny, beztroski dzień. Pozostało uczucie straty. Zawodu dorosłością, której nie można a może nie należy ufać, bo przede wszystkim zajęta jest sobą, własnym życiem.  Wyprawa nad morze skończyła się tragicznie. Optymistycznie projektowaną przyszłość unieważniła niespodziewana śmierć. Nagle zakończyło się wszystko.

Spektakl wskrzesza czas miniony, w nim ludzi, jakimi prawdopodobnie byli. Opowiada o ich nieszczęściu. To najpiękniejszy pomnik, jaki współcześni mogą zbudować  przeszłości. Dzięki sztuce. Dzięki tak dobrej sztuce.


Źródło:


Link do źródła

Autor:

Ewa Bąk