EN

13.01.2024, 12:07 Wersja do druku

Okiem Widza: „Komediant”

„Komediant” Thomasa Bernharda w reż. Andrzej Domalika w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem Widza.

fot. Marta Ankiersztejn/ Archiwum Artystyczne Teatru Narodowego

Jak można się czuć, gdy wszystko, czego się doświadcza rozczarowuje, jest bez wyrazu, sensu, praca pozostaje sztuką dla sztuki, każdy wysiłek nuży, doprowadza do rozpaczliwej irytacji, a wszelkie starania nie przynoszą oczekiwanego efektu? Kim jest człowiek bez złudzeń, bez sił, bez nadziei, który  jest ambitny, wie, czym dla każdego człowieka może być sztuka? Ten, który się wypalił, zgrał, zużył. I stoi u kresu życia. Na śmietniku własnej historii.

To stan Bruscona, dyrektora rodzinnej trupy teatralnej, głównego bohatera spektaklu KOMEDIANT, dramatu Thomasa Bernharda, wyreżyserowanego w Teatrze Narodowym w Warszawie przez Andrzeja Domalika. Artysta znalazł się w przestrzeni ubogiej, zniszczonej, odpychającej, w miejscu gdzie diabeł mówi dobranoc, w Utzbach. Podła gospoda ma stać się teatrem, a przybyła z nim rodzina aktorami, którzy mają tu grać jego sztukę. Życie codzienne przeplata się tu ze wzniosłą sztuką, aktorskie tyrady z mową potoczną, relacje zawodowe z relacjami bliskich sobie osób, dominacja ojca, męża tyrana z milczeniem, uległością pozostałych, bo mają doświadczenie, że interakcja z nim nie ma sensu. Może przynieść tylko upokorzenie, wyzwolić wzgardę, sprowokować histeryczną złość. Na takim fundamencie nie można zbudować nic wartościowego, pięknego, dobrego-nawet w rewirze sztuki. Jedynie samo zło. I choć na koniec Bruscon odchodzi, uwalniając wszystkich od siebie, to skutki jego postępowania żyją nadal. Zło nie umiera nigdy.

Inscenizacja podkreśla dramat Bruscona, osoby-instytucji, która jest odpowiedzialna za członków rodziny, za teatr, za sztukę. Ma odwagę, aspirację, ambicję tworzenia. Ukazuje klęskę artysty, porażkę człowieka, przewagę  świata obojętnego na los człowieczy, podkreśla prymat realiów codzienności nad fajerwerkami spowodowanymi kontaktem ze sztuką. Demaskuje daremność wszelkich wysiłków indywidualnych, co od początku nie daje szans na oczekiwany sukces. Świadomość tego  wraz z dojmującym uczuciem starości, która ze swej natury odbiera człowiekowi wszystko, rodzi w nim poczucie rozczarowania, bezsensu, gniewu, goryczy, potęguje frustrację.  To wzmaga gwałtowne reakcje, nasila despotyczne zachowania. Odbiera głos atakowanym, ogranicza ich prawo samostanowienia, pacyfikuje też ich rację. Bruscon Jerzego Radziwiłowicza jest przegranym, bezsilnym megalomanem, żałosnym kabotynem, komediantem tułaczem, który oskarża wszystkich o niepowodzenia, nigdy siebie. Im większa jest jego małość jako artysty, tym mniejsza wielkość jako człowieka.

Jerzy Radziwiłowicz swą grą personifikuje trudną do zniesienia presję manii wyższości, słuszności, dominacji. Przedstawia osobę, która jest irytująco manieryczna, brutalnie agresywna, w sposób podły złośliwa wobec czego można tylko milczeć, co nie oznacza zgody, przyzwolenia, akceptacji ale jest wyrazem strachu, zapewnieniem sobie świętego spokoju, gwarantuje możliwość przetrwania. Nie sposób takiego Bruscona lubić, akceptować, popierać. Nie można mu współczuć. Jest despotyczny, żałosny, groteskowy. W swych powtarzających się zapętleniach narzekań napastliwy, nieprzyjemny, prostacki, w końcu nieznośnie męczący. Nawet jeśli się stara. Nawet jeśli okazuje w przypływie słabości spontaniczność, uczuciowość, ciepło. Nie da się wierzyć w jego szczere intencje, w słuszność wywodów, tyrady chorej logiki. Nie jest wiarygodny, ma słabe argumenty, stosuje siłowe rozwiązania. Aktor pozwala nam postrzegać go jako przyczynę destrukcji, niepowodzenia, schyłku każdego wysiłku. W sumie przedstawia nam człowieka pozornie niegroźnego, słabego, bezsilnego. Ale to milczenie otoczenia, służalczość wobec niego, bierny opór mówią same za siebie. Jest obroną obliczoną na przeczekanie, sposobem na wchłonięcie wiecznego utyskiwania, niezadowolenia, narzekania. Stygmatyzowania. Dręczenia. Córka (Zuzanna Saporznikow) wygląda jak manekin(charakteryzacja, kostium, ruch), żona(Aleksandra Justa) jak ofiara przemocy domowej(milcząca, wycofana, uległa, jedynie jej czerwona suknia jest formą ostrego sprzeciwu), rezygnujący z walki syn(Hubert Łapacz) z narzuconą przez ojca rolą nieudacznika(nieustanne uwagi, korekty, obelgi), oberżysta(Arkadiusz Janiczek) jest służalczy, jego żona(Kinga Ilgner) przejęta, lekko wystraszona.

To nie jest tylko dysfunkcyjna rodzina w świecie, który trzeba dla swych potrzeb zdobyć(dla sławy, pieniędzy, przetrwania) ale cale społeczeństwo w pigułce, w laboratoryjnym eksperymencie teatru. Wizualizacja splątania mentalnego, starczego uwiądu, braku więzi, zaburzonej komunikacji, zaburzonych relacji. Kapitulacja woli walczącej o swoje. Dominacja goryczy, irytacja zawodu, wulgaryzm rozczarowania tyrana generuje zjadliwe uwagi, obraźliwe oceny, niesprawiedliwe etykiety, które demaskują jego super ego, całkowity brak kontaktu z rzeczywistością o tyle niebezpieczny, bo rodzący pogardę, skutkujący poniżeniem i wzbudzający poczucie winy oraz niską samoocenę w najbliższych. W tym przypadku przeciętność nie ma już złudzeń, zatraciła się w gniewie, agresji, oskarżaniu. Przeliczyła w zamiarach z powodu braku talentu, szczęścia, siły.  Bruscona sztuka teatru i życia nie wyzwala tego, co jest w nim samym i innych pozytywne, nierozwinięte, nie odkryte. Dobre. Nie uszlachetnia, nie wynosi ponad poziomy, w efekcie jest siłą niszczącą, destruktywną, bezowocną.

Bruscon nie ma dystansu ani do siebie, ani do innych, ani do rzeczywistości, w jakiej się obraca a ośmiesza w tym spektaklu kondycję ludzką, bo potrafi w swej sytuacji tylko tłamsić, wyszydzać i niszczyć innych. Krzywdzić. Przeczuwa, że jest skończony. Bez stosownej do wieku cierpliwości, bez mądrości, dystansu, poczucia humoru. Jest zrzędliwym, niezadowolonym kabotynem, bufonem, satrapą. Starcem w ślepym zaułku. Choć głęboko dotknięty porażką jeszcze walczy, jeszcze warczy. W końcówce. Nie budzi litości, współczucia, zrozumienia. Cieszy go tylko rosół. Smak zapowiedzi ostatecznej straty.

Źródło:

okiem-widza.blogspot.com
Link do źródła

Autor:

Ewa Bąk