EN

4.12.2023, 11:57 Wersja do druku

Okiem Obserwatora: „[Things We Do for] LOVE”

„[Things We Do for] LOVE” Alana Ayckbourne'a w reż. Eugeniusza Korina w Teatrze 6.piętro w Warszawie. Pisze Krzysztof Stopczyk.

fot. Bartek Karczmarek

Lubię sobie wyobrażać rzeczy nie wyobrażalne. Np., jak wyglądałoby życie i sfera kultury, bez zjawiska/pojęcia miłości. Oj, ubożuchne i chyba nieciekawe byłoby to życie, literatura, poezja, opera, kino, malarstwo i teatr oczywiście też. A tak – proszę bardzo! Jest w czym wybierać! 

Ja wybrałem się do Teatru 6.piętro na „[Things We Do for] LOVE” Alana Ayckbourna, w inscenizacji i reżyserii Eugeniusza Korina. W obsadzie Anna Dereszowska (Barbara Trapes), Joanna Liszowska (Nikki Stanwick), Marek Kalita (Hamish Alexander) i Lesław Żurek (Gilbert Fleet). 

Inscenizacja Eugeniusza Korina to kawał prawdziwego, „mięsistego” teatru. Począwszy od wspaniałej i zdumiewającej w tych warunkach scenicznych scenografii autorstwa Dariusza Walaszczyka, poprzez inne elementy tworzące spektakl: pomysły reżysersko-scenograficzne na miejsca, w których toczy się akcja; muzykę (opracowanie muzyczne E. Korin, muzyka użyta w spektaklu – MUSE);  kostiumy (Agata Stanula); animacje (Badi Badi), a skończywszy na grze zespołu aktorskiego.

Kto zna tę sztukę, wystawioną po raz pierwszy w 1997 r. w Teatrze Stephena Josepha w Scarborough w Anglii, ten wie, że dwie pary aktorskie biorące w niej udział mają ogromny materiał do zagrania i to nie tylko w rozumieniu czasu trwania spektaklu, ale też amplitudy emocji, jakie miotają postaciami. Wszelkich emocji. Od anielskiej łagodności i empatii do wszystkiego co żyje, do równie ostentacyjnego okazywania udawanej napastliwości, od ostentacyjnej uległości do trybu rozkazującego rodem z opresyjnego wojska, od „tumiwisizmu” do budzącego się zainteresowania otoczeniem i innymi osobami (osobą!), od rozmów o niczym, aż do – niestety – autentycznej przemocy zarówno psychicznej, jak i fizycznej. A przez cały czas jest jeszcze rodzące się autentyczne, tytułowe uczucie. Nie, jak często bywa jedno, ale dwustronne, co oczywiście powoduje ogromne zawirowania i komplikacje będące treścią sztuki. 

Zarówno postacie grane przez panie Dereszowską (Barbara) i Liszowską (Nikki), jak i te, w które wcielają się panowie Kalita (Hamish) i Żurek (Gilbert), zmieniają się w czasie trwania przedstawienia w sposób diametralny. A to trzeba umieć pokazać! I w Teatrze 6.pietro widz ma możliwość oglądania tych przemian. 

W „[Things We Do for] Love” na oczach widzów cała czwórka aktorów przechodzi niesamowitą metamorfozę. Nie fizyczną. Mentalną. A pokazanie tego jest przecież dużo trudniejsze, niż zmiana ciuchów, fryzury czy makijażu.

Niby wszyscy to wiemy, że tak już jest od początku istnienia ludzkości, iż to właśnie miłość ma największy wpływ na nasze zachowanie. Zarówno ta dobra, jak i ta zła. Spełniona i zawiedziona. Jawna lub skryta. Skierowana ku komuś i ta własna. A jest jeszcze przecież ta, tak eksploatowana przez ostatnie lata – „do Ojczyzny!” Dlatego od wojny trojańskiej (albo jeszcze wcześniej) bywała i bywa przyczyną jawną lub utajoną zdarzeń wpływających na całe społeczeństwa. 

W tej inscenizacji są elementy śmieszne i humorystyczne, ale zdecydowanie przeważają te na serio. I bardzo dobrze, bo można obejrzeć spektakl będący jakby czymś w rodzaju lustra, w którym, być może, część widzów dostrzeże jakieś znane sobie wątki.

Według mnie, na pewno warto zobaczyć ten spektakl. Przecież w życiu też nie jest cały czas śmiesznie, a już jeżeli wmiesza się w nie miłość, to… samo życie!

Źródło:

Materiał nadesłany