„Sztuka i seks, czyli Peggy Gugenheim” Laniego Robertsona w reż. Karoliny Kirsz z Wydziału Produkcji w Małej Warszawie. Pisze Krzysztof Stopczyk.
Wydział Produkcji – Karol Bytner od dawna zyskał renomę w branży artystycznej. Regularnie (zgodnie ze swoją nazwą) produkuje bardzo dobre przedstawienia teatralne, z założenia w trybie impresaryjnym, czyli takim, który umożliwia wyjazdy i grania na scenach w całym kraju. Nie tylko na tych największych i najważniejszych. Wprost przeciwnie, chodzi o to, aby z naprawdę dobrymi sztukami docierać do tych miejsc, w których mieszkańcy nie mają na co dzień kontaktu z najlepszymi artystami polskimi.
Najnowsza produkcja jest troszkę inna od poprzednich, ponieważ po raz pierwszy Bytner zdecydował się na monodram. W ten sposób, w zapełnionej po brzegi sali teatralnej Małej Warszawy, publiczność mogła podziwiać Ewę Kasprzyk w monodramie „Sztuka i seks, czyli Peggy Guggenheim” Laniego Robertsona w reżyserii Karoliny Kirsz.
Wybór akurat tej sztuki bardzo mnie zainteresował z dwóch powodów: po pierwsze bardzo lubię oglądać na scenie Ewę Kasprzyk, a po wtóre już wcześniej wiedziałem co nie co o granej przez nią postaci, czyli o Peggy Guggenheim. Na jej nazwisko natrafiałem w kontekście bardzo wielu artystów, szczególnie malarzy, ale nie tylko. Tak więc ucieszyłem się, że nareszcie poznam bliżej tę fascynującą postać. I faktycznie, w trakcie trwającej półtorej godziny sztuki, Ewa Kasprzyk opowiada kawał życiorysu swojej bohaterki.
Monodramy uważam za jeden z najwyższych stopni wtajemniczenia jeżeli chodzi o sztukę aktorską. I w dodatku za bardzo okrutny test ostateczny. Tu nie ma gdzie się schować. W razie jakiejś wpadki, koleżanka czy kolega nie pomogą. Jest się na scenie samym, a naprzeciwko ma się – jak mówił Tadeusz Łomnicki – „tego potwora”. Czyli między innymi niżej podpisanego, jako jednego z widzów. To jest ruletka. Z jednej strony, jeżeli coś pójdzie nie tak, cała wina spada na jedną osobę, ale za to w przypadku sukcesu zgarnia się pełną pulę.
Życiorys Peggy Guggenheim jest tak pasjonujący i obfitujący w najprzeróżniejsze wątki, że wystarczyłby na kilka pełnometrażowych filmów. Jednak w oglądanym monodramie dwa z nich zdecydowanie wybijają się na plan pierwszy i są to te właśnie wyszczególnione w tytule sztuki.
Mam mieszane odczucia po premierze „Sztuka i seks, czyli Peggy Guggenheim”. Jak już wspomniałem, bardzo lubię oglądać Ewę Kasprzyk na scenie i tego wieczoru tylko utwierdziłem się w tym. Aktorka stara się oddać nastroje, które towarzyszyły jej bohaterce w trakcie opowiadanych wydarzeń. Możemy obserwować i zwariowaną artystkę, jakby prekursorkę kolorowych hippisów, i kobietę zafascynowaną swoimi strojami „z najwyższej półki”, i matkę obłędnie zakochaną w córce, i kobietę, która według jej własnych słów spała z tysiącem mężczyzn (bardzo wielu publicznie to potwierdzało) i jest z tego dumna, i twardą business woman, a przy tym cały czas marszandkę realizującą główny cel w swoim życiu – kolekcjonowanie już uznanych prac i pomaganie młodym, jeszcze nieodkrytym artystom, w których dostrzegła talent. A miała do tego niesamowite wyczucie i dzięki niej bardzo wielu nieznanych nikomu wcześniej młodych ludzi zaistniało w światowej kulturze. Lista ich nazwisk jest naprawdę długa, porównywalna tylko z listą jej kochanków. I na obu znaleźć można nazwiska, jak to się czasami mówi, „z pierwszych stron gazet”. Ale to właśnie Guggenheim w 1941 roku zorganizowała na Manhattanie pierwszą w Ameryce wystawę prac wyłącznie kobiecych. Bo sama była kobietą o niesamowitym spektrum zainteresowań, w dodatku zupełnie nieprzejmującą się obowiązującymi wtedy konwenansami.
Kasprzyk prawie nie schodzi ze sceny, tyle tylko żeby się przebrać. W tym czasie na dużym ekranie wyświetlane są różne projekcje nawiązujące do omawianych tematów. Oczywiście oglądamy na nich i słyszymy również Ewę Kasprzyk.
Jednak wydaje mi się, że przy takim czasie trwania spektaklu, jest zbyt małe zróżnicowanie napięcia. Widać, że aktorka stara się przekazać emocje, jednak wydaje mi się, że reżyserka mogła poprowadzić tę postać w sposób bardziej zróżnicowany.
Dzięki monodramowi Ewy Kasprzyk wyprodukowanemu przez Wydział Produkcji-Karol Bytner, który obejrzałem w Małej Warszawie, sięgnąłem do różnych źródeł, aby pogłębić swoją wiedzę o Peggy Guggenheim. Fascynująca postać! Bardzo dobrze zagrana przez Ewę Kasprzyk. I za to dziękuję twórcom spektaklu i artystce.