EN

15.01.2024, 09:31 Wersja do druku

Okiem Obserwatora: Szalone nożyczki

„Szalone Nożyczki, czyli kto zabił?” Paula Portnera w reż. Rafała Szumskiego z Prismedia w Scenie Relax w Warszawie. Pisze Krzysztof Stopczyk.

fot. Jacek Prondzynski

No to mamy rok 2024. Ponieważ w końcówce poprzedniego oglądałem spektakle poruszające bardzo poważne tematy, postanowiłem nowy rok rozpocząć komediowo. Jak karnawał, to karnawał!

Prismedia specjalizuje się w wynajdowaniu sztuk teatralnych, które właściwie gwarantują dużą frekwencję na widowni. Tym razem padło na „Szalone nożyczkiPaula Pörtnera. Ciekawostką jest fakt, że sztuka powstała i miała swoją prapremierę w 1963 roku, czyli 61 lat temu! A w USA jest najdłużej granym bez przerwy spektaklem (nie licząc musicali), co zostało wpisane do księgi rekordów Guinnessa. 

Polską prapremierę „Szalone nożyczki” miały w 1999 r., w Łodzi, a w jednym z warszawskich teatrów grane są nieprzerwanie też do tego roku. Zawsze z ogromnym powodzeniem!

W dniu, w którym na Scenie Relax widziałem inscenizację autorstwa Rafała Szumskiego, wystąpili: Aleksandra Szwed (Barbara) [dublura z Magdaleną Margulewicz]; Łukasz Płoszajski (Dominik Kowalewski) [Michał Paszczyk/ Maciej Wilewski]; Adam Adamonis (Antoni Grzebiński - Tonio) [Artur Pontek]; Dorota Chotecka (Pani Dąbek) [Karina Seweryn]; Piotr Tołoczko (Edward Wurzel) [Michał Piróg]; Patryk Cebulski (Michał Tomasiak) [Maciej Wilewski]. 

Przypuszczam, że sekretem trwającego już kilka dekad powodzenia „Szalonych nożyczek” jest fakt, że składa się z dwóch zupełnie różnych części. Pierwsza to akcja sceniczna. Śmieszna, typu czarna komedia (bo jest trup). To w niej występujący mają możliwość tradycyjnego zaprezentowania swoich umiejętności aktorskich, ze wskazaniem na predyspozycje komediowe. I wypada to całkiem nieźle. Mnie najbardziej podobała się dwójka: Aleksandra Szwed jako Barbara i Adam Adamonis jako Antoni Grzebiński (Tonio), który miał trudne zadanie, aby nie przeszarżować w odgrywaniu postaci, w którą się wciela. Przyznaję, że były chwile, gdy niebezpiecznie zbliżał się do cienkiej czerwonej linii, ale według mnie ani razu jej nie przekroczył. A takie postacie istnieją w warszawskiej rzeczywistości teatralnej i cieszą się ogromną sympatią. Moją też!

Druga część sztuki jest ekstremalnie trudna dla zespołu. Jest nią śledztwo z udziałem publiczności, mające wyjaśnić: kto zamordował? 

Śledztwo prowadzi Dominik Kowalewski, czyli inspektor policji (na moim spektaklu Łukasz Płoszajski). Pomimo, że ma ekstremalnie trudne zadanie, robi to znakomicie!

A dlaczego to zadanie jest tak trudne? Bo ta część jest właściwie rodzajem zbiorowego stand-upu i bardzo dużo zależy od publiczności. Wystarczy, że trafi się osoba mająca niepochamowany ciąg na bycie w centrum uwagi, a na domiar złego znająca już tę sztukę lub o zgrozo! występująca w niej kiedyś. Masakra! Ale z takimi wyzwaniami muszą się liczyć aktorki i aktorzy występujący w „Szalonych nożyczkach”. Na moim spektaklu Łukasz Płoszajski, przy bardzo silnym wsparciu pozostałego zespołu, wybrnął zwycięsko ze starcia z taką destruktorką. Duże brawa dla całego zespołu! No, ale „jest ryzyko, jest zabawa!”. I faktycznie, w drugiej części zabawa jest przednia, a jej ostateczny wynik, jak ćwierkają wszystkowiedzące wróble teatralne, bywa różny, w zależności od werdyktu publiczności.

Już chociażby z tego powodu warto zobaczyć „Szalone nożyczki”. Można się poczuć jak współkreator przedstawienia, bądź co bądź wpisanego do księgi Guinnessa.

Źródło:

Materiał nadesłany