„Spaghetti Poloneze” w reż. Moniki Mariotti i Artura Kota z Teatru Syrena na Scenie Relax w Warszawie. Pisze Krzysztof Stopczyk.
Czy zauważyli Państwo, że od pewnego czasu atmosfera dookoła nas zagęszcza się i że jest coraz mniej powodów do radosnego śmiechu? Czy nie mieli Państwo ostatnio myśli typu: „ile bym dał/dała za to, żeby się wyluzować, zrelaksować psychicznie, odpocząć od otaczającej nas codzienności?”. Jeżeli tak, to jestem prawie pewien, że następną myślą było: „no tak ale jak to zrobić?”. Otóż odpowiedź jest prosta - Spaghetii poloneze. A ściślej rzecz ujmując: „Spaghetti Poloneze” w reżyserii Moniki Mariotti i Artura Kota. Pierwszy raz delektowałem się tym daniem, zapowiadanym jako spektakl muzyczny, sześć lat temu w Teatrze Syrena, na inauguracji 4 United Solo Festival Europe. I od tego czasu zastanawiam się czy określenie „spektakl muzyczny” jest w pełni adekwatne do tego, co otrzymuje widz. Bo równie uprawniony byłby - „monodram”, albo bardzo ostatnio modny „stand-up”, ale jeżeli ktoś powiedziałby, że był „na koncercie”, też miałby rację! A to wszystko za sprawą jednej fantastycznej aktorki – Moniki Mariotti, która wraz z zespołem muzyków: Michał Lamża – fortepian, aranżacja i kierownictwo muzyczne; Igor Spolski – gitara; Wojciech Piotr Gumiński – kontrabas; Szymon Linette – perkusja, tworzą znakomite wydarzenie artystyczne. O! Chyba wreszcie znalazłem: wydarzenie artystyczne!
Tym razem udało mi się trafić na „Spaghetti…” w dawnym kinie Relax, funkcjonującym obecnie (w świetle ostatnich zmian własnościowych, oby jak najdłużej!) pod nazwą Scena Relax. Bez zbytniej przesady można stwierdzić, że od czasu premiery cały świat zmienił się dosyć radykalnie. I to wcale nie na lepsze. Siłą rzeczy spektakl, który przez ten czas był grany na scenach całej Polski, też musiał ulegać pewnym transformacjom. Ale wersja, która prezentowana jest obecnie, nie straciła nic, a nic ze swej pierwotnej jakości. Jest znakomita, a jej pierwsza część wyzwala w widowni absolutnie spontaniczne wybuchy śmiechu i to tego najwspanialszego, najzdrowszego, bo beztroskiego. W drugiej nie jest już tak radośnie, bo pojawiają się również dużo poważniejsze, a nawet tragiczne wątki, jak np. pieśń o wdowach po wszystkich, którzy walczyli z mafią, a także rewelacyjny song, będący właściwie oddzielną, samodzielną etiudą teatralną (śpiew + fenomenalny transowo-opętańczy taniec) dziewczyny ukąszonej przez tarantulę. Brrrrr! A równocześnie delektowałem się tym co widzę i słyszę i pomimo, tego że nie znam włoskiego, to dzięki ekspresji artystki, wszystko rozumiałem, każde słowo!
Te dwa utwory zrobiły na mnie takie wrażenie, w dużej mierze również dzięki aranżacji muzycznej i fenomenalnej grze świateł. W ogóle te dwa elementy: muzyka (zaaranżowana przez Michała Lamżę) i ustawienie świateł (Artur Wytrykus) są bardzo mocną stroną spektaklu. Dzięki temu widz otrzymuje produkt doskonały: znakomita, kompletna artystka + znakomity tekst + światło i dźwięk na najwyższym poziomie! Czego chcieć więcej? A to wszystko w „Spaghetti Poloneze”, w reżyserii Moniki Mariotti i Artura Kota. Całe szczęście, że to wydarzenie artystyczne prezentowane jest na scenach w całej Polsce. Jeżeli tylko będą Państwo mieli możliwości zobaczyć je, nie przegapcie tej okazji. Nie pożałujecie!