„Siedem sekund wieczności” Petera Turriniego w reż. Piotra Szalszy w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Krzysztof Stopczyk.
„Była zbyt piękna, by być mądra”
Jedną z najcelniejszych sentencji głoszonych przez ks. profesora Józefa Tischnera była ta o istnieniu trzech rodzajów prawdy. Zainspirowany tą triadą, stworzyłem swoją prywatną kategoryzację spektakli teatralnych. Wg mnie są ich trzy rodzaje: pierwsze nazywam sztuką dla sztuki (coś jak „czysta forma” u Witkacego). Drugie to: sztuka (+) – jeszcze na długo przed 500 + - i te są wg mnie najbardziej wartościowe, najlepsze. A trzecią kategorię należy litościwie przemilczeć.
Różnica między spektaklami z pierwszej i drugiej grupy, polega na tym, że gdy oglądam te pierwsze, skupiam się wyłącznie na walorach artystycznych. W tych drugich dochodzi do tego jeszcze (+). A czym może być ten (+)? Wszystkim!
„Siedem sekund wieczności” Petera Turriniego w przekładzie, adaptacji i reżyserii Piotra Szalszy, grane w Teatrze Polonia, zdecydowanie należy do drugiej kategorii, tzn. wg mnie jest to sztuka (+) i to sztuka przez duże „S”, czyli Sztuka (+)!
W przypadku „Siedmiu sekund….” jest to historia autentycznej, niesamowitej postaci, kobiety, której prawdziwy życiorys spokojnie może zostać uznany za wytwór science fiction, bo właściwie nie miał prawa zaistnieć w świecie rzeczywistym. Nie można opisać tego przedstawienia, bez nawiązania do życiorysu pierwowzoru.
Historia potrafi być szalenie złośliwa i niesprawiedliwa. Ile osób i to tzw. kulturalnych wie kto to była Hedwig Kiesler? Dużo więcej słyszało o Hedy Lamarr, ale zapewne tylko jako o skandalizującej aktorce. A to ta sama niezwykła kobieta, nad którą zawisła klątwa pięknej urody, która przysłoniła super umysł i intelekt.
Chwała dla Piotra Szalszy za przetłumaczenie i wyreżyserowanie spektaklu o tej postaci, której najważniejsza część życiorysu dziwnym zrządzeniem losu została wypchnięta ze zbiorowej pamięci. Chwała Joannie Liszowskiej za zmierzenie się z postacią tak skomplikowanej i posiadającej tak niestandardową osobowość kobiety. Chwała Teatrowi Polonia, który w naszej dzisiejszej rzeczywistości [w której polityk posiadający w Polsce nieograniczoną władzę, nienawidzący kobiet i bezgranicznie gardzący nimi, bajdurzy publicznie co Polki do 25. roku życia robią (a czego nie powinny) i czego nie robią (a powinny) i nie można tłumaczyć tego widocznym u niego otępieniem starczym, bo już ponad dekadę temu porównał dwie ministry do butów], wystawił spektakl ukazujący tak wyemancypowaną kobietę, potrafiącą przez całe swoje długie życie, stawiać czoło wszech ogarniającemu ją patriarchatowi.
A przyszło jej żyć w najokropniejszych czasach, w dodatku mając pochodzenie skazujące ją wtedy de facto na śmierć. Urodziła się w listopadzie 1914 r. w Wiedniu, w zamożnej rodzinie żydowskiej. Dosyć szybko odkryła w sobie duszę artystyczną, co przerodziło się w marzenie zostania aktorką i w wieku 16 lat wymogła na rodzicach możliwość porzucenia szkoły i rozpoczęcia kariery aktorskiej (zagrała wtedy swoją pierwszą rolę filmową). To był rok 1930, a już w 1933 Kiesler wywołała super skandal międzynarodowy, którego skutki ciągnęły się za nią właściwie przez całe życie. W filmie Ekstaza Gustava Machatý'ego jako pierwsza w historii kina wystąpiła całkiem nago, przez siedem sekund widać było jej goły biust, a kamera pokazała jak przeżywa orgazm [dla bardziej wyrazistej mimiki, reżyser kłuł ją szpilką!]. W tamtych latach to był super szok, który natychmiast uruchomił lawinę wydarzeń: film skrytykował papież Pius XI; w hitlerowskich Niemczech zakazano wyświetlania nawet okrojonej wersji; w 1936 roku (rok po amerykańskiej premierze) niesławnej pamięci Legion Przyzwoitości wpisał go na swoją listę, a do 1940 roku film nie uzyskał aprobaty biura Haysa i nie był dostępny szerokiej publiczności. Później w USA i w większości krajów wyświetlany był w wersji ocenzurowanej.
Skandal miał również taki uboczny skutek, że Kiesler z dnia na dzień, a właściwie w ciągu „siedmiu sekund” stała się jedną z najbardziej pożądanych kobiet świata, przyciągających roje adoratorów. Za jednego z nich wyszła za mąż. Zupełnym przypadkiem był multimilionerem, jednym z najbogatszych Austriaków, pomnażającym swoją fortunę na handlu bronią z nazistami. Dla Kiesler jako Żydówki był to z jednej strony ratunek, ale z drugiej złota pułapka, bo zazdrosny mąż zapewniał jej wszelkie luksusy, ale nie pozwalał grać w filmie. W ten sposób już na początku swojej kariery została zdegradowana do roli pięknej żony, która jest tylko i wyłącznie „dodatkiem” i ozdobą swojego męża. Ale w jej wykonaniu zemsta była słodka, bo nie dość, że uczestnicząc w tym czasie w spotkaniach towarzyskich m. in. z Hitlerem i Mussolinim poznała wiele tajemnic dotyczących braków w systemach zbrojeniowych Niemiec, to korzystając z tego, że jej mąż produkował i handlował m.in. systemami łączności, przyswoiła na ten temat sporą wiedzę, która przydała jej się w przyszłości.
W końcu Kiesler uciekła od męża do Francji, a stamtąd do Anglii, gdzie poznała Louisa B. Mayera – tego od Metro-Goldwyn-Mayer – który namówił ją do wyjazdu do Stanów Zjednoczonych, obiecując kontrakt w Hollywood. W czasie rejsu przez Atlantyk, do Kiesler powrócił temat skandalu obyczajowego jaki wywołała „Ekstaza”. Meyer uzmysłowił jej, że uniemożliwia on publiczne funkcjonowanie pod prawdziwym nazwiskiem. W ten sposób narodziła się Hady Lamarr (na cześć innej aktorki - Barbary La Marr) i już jako nowa osoba wynegocjowała dużo lepsze warunki finansowe kontraktu.
Początki w Hollywood były bardzo obiecujące. Zagrała w kilkudziesięciu filmach, partnerując takim gigantom jak np.: Clark Gable, James Stewart czy Spencer Tracy, a jej pierwszy film Algier [1938, reż. John Cromwell], był nominowany do Oskara w czterech kategoriach. Pomimo tego, że ówczesne media okrzyknęły ją najpiękniejszą kobietą świata, miała jednak pecha, bo na horyzoncie pojawiła się Ingrid Bergman i odebrała jej palmę pierwszeństwa w byciu największą gwiazdą Hollywood. Po II wojnie światowej próbowała jeszcze swoich sił w kolejnych filmach, jednak również bez spektakularnych sukcesów, oprócz super produkcji Samson i Dalida [1949 reż. Cecil B. DeMille], w której grała tytułową rolę i która zdobyła dwa Oskary, ale nie Lamarr.
Po przybyciu do Ameryki i uzyskaniu rozwodu z austriackim mężem, Kiesler/Lamarr zaczęła żyć pełnią życia. W sumie miała sześciu mężów i trójkę dzieci, chociaż przez ostatnie 35 lat życia była już samotna. Legendy krążyły o jej kochankach „z górnej półki”, wśród których znaleźli się m in. John F. Kennedy, Marlon Brando czy jeden z najbardziej tajemniczych i bogatych ludzi na świecie, Howard Hughes. Ten ostatni sprezentował jej przenośne super laboratorium, żeby mogła w czasie przerw na planach filmowych zajmować się swoim ulubionym zajęciem, które określała mianem „majsterkowania”.
I tu dochodzimy do tzw. „clou programu”. Bo to „majsterkowanie”, to było drugie życie Kiesler/Lemarr. I o ile o tym pierwszym, artystycznym, aktorskim wiadomo sporo to, to drugie, de facto naukowe, spowija niezrozumiały mrok zapomnienia. Jedną z głównych przyczyn był niewątpliwie fakt, że była kobietą i to w dodatku piękną! W męskim świecie były to (i niestety często nadal są) podstawowe wady! Kolejnym powodem może być fakt, że nie sformułowała żadnej przełomowej teorii, tylko skupiała się na pracy koncepcyjnej i wynalazczości realnej. Efekty? Proszę bardzo! Wszyscy Państwo korzystacie z nich na co dzień i właściwie współczesny świat nie funkcjonowałby bez nich!
Dzięki jej wynalazkom możliwe było stworzenie sieci GSM, a w dalszej kolejności systemów komunikacji Wi-Fi, WLAN, Bluetooth czy GPS! Mało? To proszę więcej: nowy typ sygnalizacji ulicznej; decydujący wkład w modyfikację projektów Concorde, zdecydowanie poprawiających jego aerodynamikę. Po drodze były jeszcze różne drobiazgi, jak np.: pastylka musująca o smaku coca-coli; pojemnik na zużyte chusteczki, przyklejany do pudełka z czystymi.
Swoje „Opus Magnum” wymyśliła wspólnie z Georgem Antheilim – performerem i kompozytorem awangardowego Le Ballet Mécanique, wykorzystującym do zsynchronizowania swoich pianoli perforowane rolki papieru. Na tej bazie opracowali system sterowania torpedą za pomocą fal radiowych o zmiennej częstotliwości, co chroniło równocześnie sygnał przed zakłóceniami i przechwyceniem przez wroga. To właśnie dzięki temu macie Państwo Wi-Fi, WLAN, Bluetooth czy GPS. Kiesler/Lemarr i Antheili opatentowali swój wynalazek w roku 1941 i przekazali bezpłatnie marynarce amerykańskiej, a ta podejrzewając, że aktorka może być niemieckim szpiegiem schowała projekt do szuflady, gdzie przeleżał się kilkadziesiąt lat! Dziś moduły komunikacji bezprzewodowej są wszędzie i we wszystkich urządzeniach, od najmniejszych, do największych. A zapoczątkowała to aktorka filmowa, uznawana za najpiękniejszą kobietę świata Hedwig Kiesler/ Heda Lemarr! Tylko kto o tym wie?
Francja ma swój symbol - Mariannę, o zmieniającej się twarzy, m. in.: Brigitte Bardot, Mireille Mathieu, Catherine Deneuve, czy Laetitia Casta. Nasza warszawska syrenka, to od 1938 r. niezmiennie Krystyna Krahelska. A co łączy jedną z pierwszych komiksowych bohaterek - Cat Women, disneyowską królewnę Śnieżkę czy postać Rahel z „Blade Runner” [reż. Ridley Scott 1982 r.]? Wszystkie zostały stworzone na wzór i podobieństwo Hedy Lemarr. Ale to chyba było marnym pocieszeniem dla tej niezwykłej kobiety. No a w czerwcu 2022 r. Jeff Beck i Johnny Depp główny singiel promujący ich album „18” zatytułowali „This Is A Song For Miss Hedy Lamarr” i jest on hołdem złożonym aktorce-wynalazczyni.
Dopiero w 1997 roku, czyli pod koniec swojego długiego życia Kiesler/Lemarr [zm. w styczniu 2000 r.] , wspólnie z Antheilim otrzymali nagrodę amerykańskich wynalazców za zasługi dla rozwoju elektroniki. Aktorka została uwieczniona w słynnej Alei Gwiazd w Hollywood. Jako pierwsza kobieta w historii otrzymała „Oskara wynalazców” - BULBIE Gnass Spirit of Achievement Bronze Award, a w Europie dzień jej urodzin, czyli 9 listopada został ustanowiony Europejskim Dniem Wynalazcy.
Ktoś powiedział o niej, że była zbyt piękna, by być mądra. Ten koszmarny bon mot od czasów Shakespeare'a ma porażającą siłę nośną. Kiesler/Lamarr „zrewanżowała się” pięknym zdaniem: „Mózgi ludzi są bardziej interesujące niż ich wygląd”.
Uff!! I z taką postacią zmierzyła się Joanna Liszowska!
Tak, wiem, nie mam skali porównawczej, ale trudno mi sobie wyobrazić inną aktorkę która potrafiłaby udźwignąć tę rolę. Liszowska jest znakomita. Od pierwszej do ostatniej sceny zagarnia ją całą, wraz z widownią, która siedzi jak zaczarowana. Bardzo rzadko zdarza mi się aby po zakończeniu spektaklu i długich brawach, w czasie opuszczania widowni i w szatni, właściwie nie było słychać żadnych rozmów. Co więcej, prawie nikt nie sięgał po komórkę! Widać było, że ludzie są cały czas pod wrażeniem spektaklu. I to jest zasługa Liszowskiej! Nawet najlepszy tekst można zagrać byle jak i położyć przedstawienie. W tym przypadku treść jest fascynująca (chociaż nie pokrywa się w stosunku 1 do 1 z życiorysem prawdziwej Kiesler/Lemarr). A oryginalny tekst jest znakomicie przetłumaczony i zaadaptowany przez samego reżysera, czyli Piotra Szalszę. Jest jeszcze jeden znaczący twórca, czyli autor opracowania muzycznego, cały czas obecny na scenie i nie wypowiadający ani jednego słowa, ale nadający rytm i wręcz animujący całą akcję – Jerzy Kluzowicz. To on jest słuchaczem spowiedzi całego życia bohaterki i na kolejnych etapach monologu kimś w rodzaju psychoterapeuty, najlepszego przyjaciela, kochanka, a nawet policjanta i pracownika domu pogrzebowego. I cały czas nadaje odpowiedni rytm akcji, grając na pianinie.
To co obserwujemy na scenie w wykonaniu Liszowskiej trudno nawet nazwać monologiem. To jest spektakl totalny. Fakt, prawie przez cały czas mówi (oprócz sceny, o której za chwilę). Ale jest to gigantyczne zadanie aktorskie, w którym mieści się cała paleta emocji, działań fizycznych, gry głosem, mimiką, spojrzeniem, całym ciałem i np. tylko rękoma.
Akcja podzielna jest na sekwencje z życiorysu (nie zawsze w porządku chronologicznym) i prawie każda przesycona jest innym nastrojem. I to krańcowo różnym! Od przysłowiowego scenicznego tajfunu kipiącego różnymi emocjami, poprzez klasyczne sceny z życia, aż po milczą pantomimę. I wszystkie są fantastyczne. Jeżeli musiałbym wskazać te, które podobały mi się najbardziej, to były to: znakomita etiuda jako klaun, fenomenalna, niema etiuda z nakładaniem biżuterii (maestria!) i krańcowo od nich różna sekwencja kabaretowa i ewolucjami na krześle. No tak, ale w ten sposób nie wymieniam sekwencji wizyty u Pasoliniego i wielu innych. A to nie sprawiedliwe!
Pomimo, że tekst sztuki nie jest dokładnym odwzorowaniem życiorysu prawdziwej Kiesler/Lemarr, to jest wielce prawdopodobne, że ostatnie lata tej niesamowitej kobiety mogły wyglądać właśnie tak tragicznie! Samotnie i bez miłości!
Nie można z tego spektaklu wyjść obojętnym. Uważam, że powinien on być pozycją obowiązkową nie tylko dla kobiet – na tym, na którym byłem, ponad 90% stanowiły panie – ale panowie też powinni obejrzeć go. I głęboko, bardzo głęboko zastanowić się czy od czasów, o których opowiada bohaterka coś się zmieniło. I dlaczego nie?