„Serce ze szkła. Musical zen” w reż. Cezarego Tomaszewskiego, koprodukcja Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie i STUDIO teatrgalerii w Warszawie. Pisze Krzysztof Stopczyk.
Potrzebowałem takiego spektaklu. Bajecznie kolorowego, rozśpiewanego i roztańczonego w rytm znakomitej muzyki, a dodatkowo z wykorzystaniem całej maszynerii teatralnej ze zmieniającymi się dekoracjami, kręcącą się sceną obrotową i przeróżnymi efektami wizualnymi. Co prawda zwrot laterna magica odnosi się do kina, ale według mnie pasuje jak ulał do najnowszego efektu koprodukcji warszawskiego Teatru STUDIO i krakowskiego Teatru im J. Słowackiego, czyli „Serca ze szkła. Musicalu zen” w reżyserii Cezarego Tomaszewskiego. W tym przypadku to nie jedyna współpraca, bo oprócz tej instytucjonalnej jest jeszcze rodzinna. A ponieważ „od zawsze” wiadomo, że akurat ta rodzina jest super niestandardowa, więc i taki jest ten spektakl. Kto jeszcze nie odgadł o kogo chodzi, tego informuję: Maria (córka) i Jan (ojciec) Peszek. Siłą sprawczą tego musicalu jest Maria Peszek. Jest nie tylko współautorką libretta (do spółki z Klaudią Hartung-Wójciak), współtwórczynią muzyki (z Andrzejem Smolikiem), ale również gra jedną z głównych ról czyli – a jakże, męską – Kaja. A ponieważ jak wspomniałem przed chwilą, w rodzinie Peszków rodzą się niebanalne pomysły, Królową Śniegu jest nie kto inny, jak Jan Peszek.
Oglądając ten musical na głównej scenie Teatru STUDIO, nazwanej na cześć swojego twórcy im. Józefa Szajny, nie mogłem pozbyć się niesamowitego uczucia deja vu. Tak, wiem! Porównywanie „Serca ze szkła…” ze spektaklami Szajny jest abstrakcyjne, ale…
…to samo miejsce akcji. Takie samo złamanie okna sceny przez ułożony na poziomie foteli podest, co pozwala na rozgrywanie akcji na widowni i między rzędami. Oddziaływanie na widza fenomenalnymi obrazami. Równie znakomite kostiumy, umożliwiające aktorkom i aktorom eksponowanie swoich ciał. Postawienie na plastykę, ruch sceniczny i choreografię zarówno indywidualną, jak i znakomite sceny zbiorowe. Wykorzystanie w pełni całej maszynerii sceny, tzn. podciąganie i opuszczanie sztankietów na oczach widzów, dekoracje kręcące się na obrotówce (scena obrotowa). Fenomenalna muzyka, a przypominam, że u Szajny oprawą muzyczną spektakli bywały utwory np. Bogusława Schaeffera czy Krzysztofa Pendereckiego, a na żywo na perkusji grał Władysław Jagiełło, jeden z najlepszych i najbardziej znanych wówczas, nie tylko w Polsce, perkusistów. I jeszcze taki detal, jak wykorzystanie przez artystów do grania i akcji drabinek technicznych umocowanych na ścianach widowni. No tak! Dużo tych podobieństw, ale oczywiście „Serce ze szkła. Musical zen” jest zupełnie inną bajką niż teatr Szajny. I jest bajką porywającą, wciągającą, buchającą pełnią kolorów, a od pewnego momentu, gdy publiczność już wejdzie w tę konwencję, również interaktywną.
Przyczynia się do tego cały zespół artystyczny, który ma trudne zadanie do wykonania, biorąc pod uwagę wspomniane powyżej wymagania wykreowane przez twórców. No i wykonuje je perfekcyjnie, a każda indywidualna, świetnie zagrana rola dodana do innych, wytwarza niesamowitą, oszałamiającą widza synergię.
Oczywiście nie jest tak, że przez całe dwie godziny ta karuzela wiruje w oszałamiającym tempie. Takie super dynamiczne sceny przeplatane są znakomitymi songami, balladami czy melorecytacjami i wtedy jest czas na wsłuchanie się w teksty. A naprawdę warto. Bo autorki libretta mają do przekazania kilka odwiecznych prawd. Jakich, to nie napiszę. Trzeba pójść na ten spektakl i posłuchać.
W tym miejscu trzeba podkreślić, że cała sztuka jest niesamowitą kompilacją tekstów, wydawać by się mogło niemożliwych do połączenia. Scalić „Królową Śniegu” Hansa Christiana Andersena z „Naku*wiam zen” Marii Peszek, czyli bardzo osobistym wywiadem córki z ojcem, w jeden spójny spektakl?! A jednak! Dało się! To musi wzbudzić podziw!
Świadomie do tej pory nie wymieniałem nazwisk zespołu artystycznego, bo jak już wspomniałem, wszyscy stanowią jakby jeden organizm. Oczywiście wiodące są trzy role: Marii Peszek (Kaj) i - tu niespodzianka, bo Królowa Śniegu jest w dwóch osobach – Jana Peszka (to jej starsza, podstawowa wersja) i Marcina Pempusia (młodsza, czy jak zaznaczono w programie „W kryzysie”).
Dominika Biernat (Zbójniczka/Maryśka/Gerda), Sonia Roszczuk (Ren/Mania/Gerda) i Ewelina Żak (Maryjka/Gerda) jako trzy koleżaneczki z kościółka są rewelacyjne.
Monika Obara (Specjalistka Od Andersena/ Dejmek) gra dwóch różnych facetów, z czego jednym jest Kazimierz Dejmek! To niełatwe zadanie wykonuje perfekcyjnie.
Private Dancers, czyli Darek Kowalewski i Marcel Zawadzki przyciągającą wzrok swoimi popisami tanecznymi i ich działania sceniczne zdecydowanie stanowią wartość dodaną spektaklu.
Nie można pominąć Małgorzaty Bieli (Matka Kaja), Marty Zięby (Wrona), Moniki Świtaj (Gołębica/ Finka), Tomasza Nosinskiego (Lapończyk) i Mateusza Smolińskiego (Kruk). Wszyscy oni grają w sposób zauważalny i wszyscy wykorzystują szansę popisania się w indywidualnych etiudach.
Patrząc na grę tego zespołu artystycznego, wyobrażam sobie ogromną satysfakcję jakiej doświadczają twórcy musicalu. Bo wymyślili naprawdę wspaniałe widowisko, w którym wszystko, czyli gra zespołu artystycznego i cała technika muszą stanowić jeden, wspaniale funkcjonujący organizm. I to się udało! A stworzyły i stworzyli go:
Klaudia Hartung-Wójciak i Maria Peszek (libretto), Cezary Tomaszewski (reżyseria, ruch sceniczny), Andrzej Smolik, Maria Peszek (muzyka), Barbara Olech (choreografia), Aleksandra Wasilkowska (scenografia i kostiumy), Anna Serafińska, Adam Rymarz (współpraca) [przygotowanie wokalne], Jędrzej Jęcikowski (reżyseria świateł), Krzysztof Polesiński (reżyseria dźwięku) i last but not least, wykonawcy o fundamentalnym znaczeniu, czyli muzycy grający na żywo: Jacek Kita (kierownictwo muzyczne zespołu instrumentalnego) wraz z zespołem w składzie: Jacek Kita, Piotr Wróbel, Jakub Szydło.
Na koniec, zachęcając gorąco do obejrzenia „Serca ze szkła. Musical zen” wg libretta Klaudii Hartung-Wójciak i Marii Peszek i w reżyserii Cezarego Tomaszewskiego, uprzedzam Państwa, że teksty padające ze sceny mogą być dla niektórych wielce kontrowersyjne, tzw. brzydkie wyrazy też są. Dlatego według mnie ten spektakl jest taki prawdziwy. Polecam!