„Mąż i żona” Aleksandra Fredry w reż. Krystyny Jandy w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Krzysztof Stopczyk.
Już dawno minęły czasy, gdy w wakacyjne miesiące Warszawa stawała się teatralną pustynią. Główna w tym zasługa teatrów prywatnych, których na szczęście jest sporo i widz, czy to miejscowy, czy przyjezdny ma w czym wybierać. Jak tak, to ja też postanowiłem dokonać wyboru!
A wiedzą Państwo jaki mamy teraz rok? I nie chodzi mi o datę, tylko o to, kto jest jego patronem. Otóż Sejm RP ogłosił rok 2023 Rokiem Aleksandra Fredry. Jest po temu bardzo istotny powód, który - przyznaję - mocno mnie zaskoczył. Niby Fredro jest jednym z moich ulubionych polskich pisarzy. Niby od czasów szkolnych wiedziałem dokładnie w jakich latach żył, niby wiem, że było to dawno, ale DWIEŚCIE TRZYDZIEŚCI lat temu? To chyba przesada! Jak ten czas szybko leci!
Postanowiłem połączyć te kropki i okazało się, że w Teatrze Polonia grana jest od maja ubiegłego roku sztuka Aleksandra hrabiego Fredry. I to jaka sztuka – „Mąż i żona”! I to w czyjej reżyserii – Krystyny Jandy! I to w jakiej obsadzie – Marcin Hycnar jako Hrabia Wacław, Małgorzata Kożuchowska jako jego żona Elwira, Jędrzej Hycnar jako Alfred, Maria Dębska jako Justysia i Tomasz Drabek jako Kamerdyner! "To lubię - rzekłem - to lubię!".
Uwielbiam Fredrę, a „Męża i żonę” mogę oglądać na okrągło. Oczywiście przy spełnieniu warunku obsadowego i nie eksperymentowaniu przez reżyserkę/reżysera z nowym odczytaniem sztuki.
W Teatrze Polonia wszystko było „po bożemu”, a o to w dzisiejszych czasach, w których króluje kult poprawności wszelakiej, wcale nie jest łatwo. W czasie spektaklu nachodziły mnie myśli, że Fredro jako pisarz wygrał los na loterii, iż żył w tamtych czasach, bo dziś nie wiem, czy znalazłoby się wydawnictwo, które zaryzykowałoby wydanie „Męża i żony”. A nawet gdyby, to nie do końca jestem w stanie wyobrazić sobie ten bezmiar hejtu, zbanowania i w ogóle wszelakiej krytyki, jaka spadłaby na tak niepoprawnego autora.
A sztuka jest rozkoszna! Napisana wierszem, który sam w sobie jest cudowny, a gdy podawany jest przez znakomitych aktorów jeszcze zyskuje. A tak jest w Polonii. Czwórka grająca główne postacie czuje tekst, ewidentnie bawi się nim i fantastycznie „przenosi się w czasie” o te skromne dwieście lat. Ale nie chodzi mi tylko o tekst. Te przepiękne stroje z epoki [brawa dla Doroty Roqueplo] trzeba umieć nosić i poruszać się w nich. Siadanie w oficerkach/ butach do jazdy konnej czy we fraku wcale nie jest łatwe, szczególnie na szezlongu czy niskim fotelu. A panie w długich sukniach z epoki też muszą poruszać się inaczej niż w małej czarnej czy spódnicy jeansowej. Dębska, Kożuchowska i bracia Hycnarowie grają jakby od urodzenia nie nosili innych strojów, niż te z czasów Fredry.
Oczywiście te wszystkie pozytywne uwagi dotyczą również Tomasza Drabka jako Kamerdynera, który ma stosunkowo najmniejszą rolę, ale można z przymrużeniem oka powiedzieć, że ponadczasową i w sposób ponadczasowy wywołuje salwy śmiechu swoim zachowaniem.
Kolejne brawa należą się za znakomitą dykcję całego zespołu aktorskiego. Bez mikroportów, każde słowo słyszalne i zrozumiałe jest w każdym miejscu widowni. To też jest sztuka zanikająca w dzisiejszych czasach.
A tak na marginesie uważam, że tamta epoka była przyjazna dla pań. Te „ochy”, te „achy”, te dąsy, te cudownie efektowne i efektywne omdlenia (najważniejsze żeby szybko znaleźć odpowiednie miejsce do zasłabnięcia!), te białe chusteczki… i już amant (niekoniecznie ślubny), klęczał o stóp, rad by nieba przychylić i dopytywał się co się stało, i czy aby to nie on zawinił! Ach! To były czasy! Jak to się ogląda!
„Mąż i żona” była stosunkowo często wystawiana i to przez najwybitniejszych polskich reżyserów i reżyserki, a w obsadzie aktorskiej z reguły widniały nazwiska najjaśniejszych gwiazd. Spektakl w Teatrze Polonia śmiało można zaliczyć do najlepszych inscenizacji tej perły polskiej komedii.
Radzę Państwu przekonać się o tym osobiście.