EN

21.10.2024, 09:27 Wersja do druku

Okiem Obserwatora: Koniec czerwonego człowieka

„Koniec czerwonego człowieka” Daniela Majlinga w reż. Krystyny Jandy w Och-Teatrze w Warszawie. Pisze Krzysztof Stopczyk.

fot. Robert Jaworski

Niesamowity spektakl. Wstrząsający spektakl. Spektakl prawdziwy w stu procentach. Dawno nie oglądałem tak „gęstego” spektaklu.

Należę do pokolenia, które połowę życia spędziło w ówczesnym „najweselszym baraku w obozie socjalistycznym”, czyli w PRL-u. I to tę najważniejszą połowę, czyli dzieciństwo, młodość i średnio zaawansowaną dorosłość, a więc czas, w którym wszystko w człowieku kształtuje się, pod wpływem rodziny, środowiska, nauki w szkole średniej i na studiach wyższych, poznawania świata i w ogóle zdobywaniu wszelakich doświadczeń. Wiem i znam z empirii co to znaczy „stanie w kolejkach po spodnie” (cytat ze spektaklu), cykliczne odhaczanie się na wielodobowych listach społecznych, aby móc kupić podstawowe artykuły potrzebne do życia, handel wymienny, wystanymi w kolejkach lub kupionymi przypadkowo „jak leci” dobrami, mówiąc krótko: warunki życia i atmosferę jaka wtedy panowała w naszym kraju, należącym do najlepszej i najszczęśliwszej rodziny krajów świata. Od najmłodszych lat miałem świadomość komu zawdzięczamy ten raj na ziemi. Dramatyczny paradoks dręczący mnie od zawsze polegał na tym, że według mnie, na wschodzie było nie tylko imperium zła, ale również sztuka – literatura, poezja, balet, opera, śpiewane po domach i przy ogniskach ballady Okudżawy, Wysockiego, Baczurina, Galicza i innych. 

A jeszcze tak się złożyło, że miałem sposobność bardzo dobrze poznać środowiska teatralne i szerzej – inteligenckie tam na miejscu, zarówno w byłym ZSRR, jak i później już po pieriestrojce, więc miałem sposobność dokładnego zweryfikowania pojęcia homo sovieticus. Ze wszystkich jego encyklopedycznych definicji, za najbardziej trafne uważam to stworzone przez ks. prof. Józefa Tischnera.

Napisałem tych kilka powyższych zdań, ponieważ uważam, że mam prawo do wypowiadania się o tamtych latach. I bez problemów weryfikuję różne opowieści dziwnej treści, nie wyłączając słuchanych przez ostatnie lata klechd o heroicznych wyczynach i zdolnościach profetycznych naszych niektórych polityków. 

Dlatego tak wstrząsnął mną premierowy spektakl „Koniec czerwonego człowieka” w reżyserii Krystyny Jandy, wystawiony w Och-Teatrze

Historia jego powstania jest długa, ale to tylko uwiarygadnia go. Najpierw były reportaże niepokornej, białoruskiej pisarki i dziennikarki Swietłany Aleksijewicz, zebrane w tomie zatytułowanym "Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka". Ważny jest czas jego powstania. Wtedy Gorbaczow przeprowadzał swoją brzemienną w skutki rewolucję. Praca Aleksijewicz zrobiła wrażenie na całym świecie i została uhonorowana literacką nagrodą Nobla (w 2015 r.). To jest dogłębna analiza stanu umysłu określanego mianem homo sovieticus.

Jako historyk z wykształcenia, interesujący się tymi zagadnieniami, wiem, że to zjawisko/ ten stan ma swoje korzenie w zamierzchłej przeszłości i na każdym etapie dziejów tylko się umacnia. I dlatego jest takie groźne. I dlatego spektakl w Och-Teatrze jest tak przerażająco prawdziwy i potrzebny. Nasza historia pokazuje, że nigdy za dużo przestrzegania i ostrzegania.

Krystyna Janda rozumie to i daje temu wyraz nie tylko w życiu codziennym, ale również w prowadzonych przez siebie teatrach. Dokładnie rok temu byłem na premierze „Władcy much” Nigela Williamsa w reżyserii Piotra Ratajczaka. W sumie to podobna tematyka. Z tym, że we „Władcy…” pokazane są mechanizmy rodzenia się dyktatury, a w „Końcu czerwonego człowieka” ta totalna dyktatura trwa już od dawna, a my oglądamy jej skutki.

Właśnie, oglądamy! Bo książka Aleksijewicz była inspiracją do napisania przez słowackiego dramaturga Daniela Majlinga sztuki teatralnej, która swoją prapremierę wyreżyserowaną przez Michal Vajdicka miała w Divadlo v Dlouhe w Pradze w 2022 r.

fot. Robert Jaworski

Wrócę do swojej wcześniejszej myśli. Sytuacje, które obserwujemy na scenie, zachowania bohaterów i to co mówią i jakich argumentów używają, jest kwintesencją tej sztuki. To jest never ending story. Cały świat się zmienia. Homo sovieticus nie! Cały czas są tam miliony Maruś Iwanownych, jej mężów generałów-majorów  Aleksiejewów, ich córek Wier i Len, i co najbardziej przerażające, najmłodszego pokolenia, jeszcze dzieciaków, od najwcześniejszych lat faszerowanych opowieściami o bohaterach oddających życie za ukochaną ojczyznę i o wrogach czyhających na nią wszędzie i zawsze.

To wszystko jest ponurym obrazem, ale naprawdę przerażające jest to, że to co widzimy na scenie ma przełożenie na naszą rzeczywistość. Co najmniej połowa postaci sportretowanych w „Końcu czerwonego człowieka” jest nam doskonale znana z naszego podwórka. Jeszcze do niedawna pełno ich było we wszystkich rządowych mediach i przez prawie dekadę byliśmy świadkami panoszenia się homo sovieticusów w Polsce. A dziś znowu robią wszystko, aby odzyskać wpływy i znowu czerpać z tego powodu prywatne korzyści.

„Koniec czerwonego człowieka” w reżyserii Krystyny Jandy uznaję za rozpaczliwe wołanie o opamiętanie się rodaków. Żeby zniknęły Marusie z wiecznie bolącą głową, żeby nie było kolejnych młodocianych Pawlików Morozowów zafascynowanych opowieściami potwornych dziadków, z wszelkimi jeszcze bardziej potwornymi konsekwencjami tych „nauk”. 

Koniecznie idźcie Państwo na ten spektakl i z ręką na sercu przeanalizujcie, czy to co zobaczycie dzieje się tylko i wyłącznie za naszą wschodnią granicą? Ja znam odpowiedź.

A propos zobaczenia, to gwarantuję Państwu doznania na najwyższym poziomie. Zespół artystyczny liczy czternaście osób, w tym jeden uczestnik w wieku szkoły podstawowej. Zdecydowana większość z tych ról to są arcydzieła! Każde w swoim rodzaju, bo każda z postaci ma inny charakter, osobowość i problemy, każda uczestniczy w różnych sytuacjach, większość ma swoje mroczne tajemnice i żadna nie ma radosnego i usłanego różami życia. Wszystko jest w ich głowach i wydobywa się na zewnątrz pod wpływem różnych wydarzeń. 

Marusię Iwanowną graną w sposób fenomenalny przez Dorotę Nowakowską, znamy i spotykamy na co dzień. Jej nic nie przekona, bo ona wie, że wspaniale było kiedyś, a kto nie myśli tak jak ona to wróg śmiertelny, antychryst, Niemiec lub Amerykanin (to w jej ustach najgorsze obelgi). To ona karmi swojego wnuka papką bogoojczyźnianą i zatruwa mu umysł nienawiścią do wszystkiego co inne, obce, co „nie nasze”. 

Do czego są zdolne zaczadzone taką ideologią umysły widzimy też na polskich ulicach.

Generała Majora Aleksiejewa gra Grzegorz Warchoł w sposób przerażająco prawdziwy. Ten potwór w ludzkiej skórze jest jedną z najlepszych, jeżeli nie najlepszą rolą z tych które widziałem w wykonaniu Warchoła.

Agnieszka Warchulska i Przemysław Sadowski jako małżeństwo Wiera i Borys są bardzo dobrzy jako zwykli, zaganiani obywatele, a w sytuacji dla nich tragicznej i tego co dzieje się wtedy dookoła nich są po prostu znakomici.

Lidia Sadowa i Krzysztof Ogłoza jako Lena i Jurij są również małżeństwem, ale w tym przypadku od pierwszej sceny wiadomo, że ten związek obarczony jest problemami i to od dawna. To wielkie role tych artystów, równe sobie w swej perfekcji. Z zapartym tchem obserwuje się zarówno ich indywidualne, obłędne (również w sensie dosłownym) zachowania, jak i wzajemne relacje.

Łukasz Garlicki i Mateusz Rzeźniczak grają młodsze (ale nie najmłodsze) pokolenie i każdy z nich wybiera na życie inny sposób z tych, które otworzyły się po pieriestrojce. I każdy z nich prowadzi swoją postać w sposób bezbłędny. To kolejne dwie znakomite role w tym spektaklu.

Grażyna Sobocińska fenomenalnie gra zagubioną w błyskawicznie zmieniającej się rzeczywistości dziewczynę i przez to zagubienie, płacącą ogromną cenę w życiu.

No i wuj Grigorij Iwanowicz – Stanisław Brejdygant – senior zarówno w sztuce, jak i w życiu. Ze scenariusza wynika, że z głównych postaci ma najmniej tekstu do powiedzenia, ale na scenie jest obecny prawie cały czas i jak gra! Nie musi mówić. Wystarczy, że jest. Ale jak!

W spektaklu premierowym w postać najmłodszego członka rodziny, zaczadzonego ideologią dziadków, wcielił się Szymon Szczęsny, który gra tę rolę na zmianę z Bartoszem Łućko. 

W ten fenomenalny spektakl swój wkład wnieśli również: autor tłumaczenia – Michał Sieczkowski; autorka scenografii i kostiumów – Zuzanna Markiewicz i Emil Wesołowski – choreografia.

Starałem się Państwa zachęcić do obejrzenia tego wybitnego pod każdym względem przedstawienia. I mam nadzieję, że mi się udało, bo ten spektakl ma za zadanie wbić się głęboko w nas i tak według mnie jest.

Źródło:

Materiał nadesłany