EN

16.12.2022, 11:37 Wersja do druku

Okiem Obserwatora: Halo, tu Bielicka! Czyli być jak Hanka

„Halo, tu Bielicka! Czyli być jak Hanka” Aldony Jankowskiej i Marka Sadowskiego w reż. Aldony Jankowskiej w Teatrze Kamienica w Warszawie. Pisze Krzysztof Stopczyk.

fot. Rafał Latoszek

Teatr Kamienica wpadł na znakomity pomysł przypomnienia postaci Hanki Bielickiej i na swojej klimatycznej scenie - Piwnica Warsza wystawił dwuosobowe przedstawienie, pod wszystko mówiącym tytułem „Halo, tu Bielicka! Czyli być jak Hanka” autorstwa Aldony Jankowskiej i Marka Sadowskiego, którzy występują również na scenie. Jankowska jest też reżyserką. Ponieważ reżyserowanie samego siebie jest jedną z trudniejszych sytuacji w życiu teatralnym, więc artystka wspomagana była przez asystentkę Klaudię Grygo, a nad wszystkim czuwał, roztaczając opiekę artystyczną Emilian Kamiński.

To musiała być ciekawa sytuacja, bo spektakl powstawał równocześnie jako uświetnienie jubileuszu 35-lecia pracy artystycznej Aldony Jankowskiej. Po takim okresie wie się właściwie wszystko na temat teatru. Jednak taka wiedza to jedno, a reżyserowanie samej siebie to drugie. Najważniejsze, że wyszedł znakomity efekt końcowy!

Hanka Bielicka wielu pokoleniom, szczególnie tym starszym, kojarzy się bardziej z tzw. lekką muzą, niż z deskami teatrów dramatycznych. Gdyby nie jej PESEL, w czasach, w których była nieprawdopodobnie popularna w Polsce i wśród polonii na całym świecie, można by użyć w stosunku do niej zapomnianego już trochę określenia - „trzpiotka”. A w każdym razie na pewno „papla”. 

W przedstawieniu „Hallo, tu Bielicka!....” pojawia się wątek jej stresu związanego z tym, że - według niej - przez środowisko artystyczne uznawana jest za „niepełną” artystkę, że nie otrzymuje propozycji ról dramatycznych, że została zaszeregowana do występów w komediach, kabaretach i programach rozrywkowych typu „Podwieczorek przy mikrofonie”. I nie pocieszały jej tłumaczenia życzliwych jej osób, że publiczność uwielbia ją właśnie za to kim jest na scenie, czyli Dziunią Pietrusińską. A nie powinna się dziwić, bo już na jej wstępnym egzaminie do Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej, Aleksander Zelwerowicz wygłosił słynne zdanie o niej: „Zabierzcie tego krokodyla, bo umrę ze śmiechu!”, a później pocieszając ją stwierdził, że aktorki dramatycznej to z niej nie będzie, ale ma wszelkie predyspozycje na aktorkę komediową. I okazało się, że słynny Zelwer miał rację. Z perspektywy czasu śmiało można stwierdzić, że Bielicka była pierwszą polską standuperką, chociaż oczywiście to określenie wtedy jeszcze nie istniało. Tę formułę wymyślił dla Bielickiej Bogdan Brzeziński i przez ponad 30 lat te wypowiadane z szybkością karabinu maszynowego monologi, komentujące ówczesną rzeczywistość (bez tematów politycznych), bawiły kilka pokoleń Polaków. 

I właśnie o tej przedziwnej relacji wspaniałej artystki i autora ponad 1000 jej monologów jest ten spektakl. A dziwność tej relacji poległa na tym, że Bielicka i Brzeziński kontaktowali się właściwie wyłącznie przez telefon. I to zdeterminowało również konwencję tego spektaklu. 

Przez ponad dwie godziny (z przerwą) toczą się rozmowy telefoniczne między tą dwójką, przeplatane indywidualnymi monologami lub piosenkami w wykonaniu Aldony Jankowskiej lub Marka Sadowskiego. 

Niech Państwa to nie odstrasza! Nawet nie zauważycie, że ten czas już upłynął i że tak szybko! Jest to zasługą znakomitego tekstu i rewelacyjnego aktorstwa. Wydawać by się mogło, że Aldona Jankowska (Hanka Bielicka) całkowicie zdominuje scenę. A tu niespodzianka! Marek Sadowski (Bogdan Brzeziński) zagospodarowuje ją na absolutnie równych prawach. Oprócz wspaniałego aktorstwa występującej dwójki działa tu jeszcze efekt totalnej różnicy w charakterach postaci: ona – żywioł, temperament, energia, nieprzerwany potok słów i spore natężenie decybeli; on – „niespotykanie spokojny człowiek”, flegmatyczny, opanowany, cedzący cicho słowa. Ich rozmów telefonicznych można by słuchać godzinami. A piosenki (moje ulubione ballady podwórzowe) – palce lizać! 

Gorąco zachęcam widzów w każdym wieku do zobaczenia tego spektaklu. Ci starsi przeżyją déjà vu i być może w nie jednym oku zakręci się jakaś łezka, tym bardziej, że spektakl wcale nie jest wyłącznie komedią! To kawał prawdziwego życia. A młodsi powinni poznać historię niezaprzeczalnej ikony polskiej kultury, czyli Hanki Bielickiej, nawet gdy ona sama uważała się za niedocenianą. 

Ale po prawdzie, daj Boże wszystkim artystkom takie niedocenienie.

Kultowe kabarety: krakowski Siedem Kotów – tam poznały się z Ireną Kwiatkowską (do końca ich dni nie było chemii między nimi) i warszawskie: Szpak, U Lopka, jej autorski - Pod Gwiazdami i radiowy Podwieczorek przy mikrofonie. Była w nich gwiazdą wśród największych nazwisk scen polskich! A propos sceny - super gwiazda Teatru Syrena. To może nie szczęściło jej się przed kamerą filmową? Proszę bardzo, przypominam kilka tytułów z ponad 20 produkcji, w których brała udział: „Zakazane piosenki” - jej debiut, „Cafe pod minogą”, „Małżeństwo z rozsądku”, „Gangsterzy i filantropi”, „Wojna domowa”, „Niewiarygodne przygody Marka Piegusa”, „Pan Wołodyjowski”. To nie były role pierwszoplanowe, ale i nie ogony, proszę sprawdzić jakie tam były obsady! Jak na absolwentkę wydziału filologii romańskiej na UW to zupełnie nieźle!

Naprawdę warto przypomnieć sobie lub, w zależności od PESEL-u, poznać tę niesamowitą artystkę. A jest po temu wspaniała sposobność dzięki Teatrowi Kamienica, Aldonie Jankowskiej, Markowi Sadowskiemu i Emilianowi Kamińskiemu. 

Na premierze był jeszcze jeden wzruszający moment. Okazało się że wśród zaproszonych gości była Pani Joanna Manianin, która przez wiele lat była najbliższą osobą Bielickiej, jej opiekunką i  powierniczką. Po zakończeniu spektaklu otrzymała specjalne podziękowania i kwiaty od Teatru Kamienica, i twórców spektaklu, a publiczność uhonorowała ją burzą braw.

Źródło:

Materiał nadesłany