EN

2.08.2024, 10:37 Wersja do druku

Okiem Obserwatora: Goło i wesoło

„Goło i wesoło” Stephena Sinclaira i Anthony'ego McCartena w opracowaniu artystycznym Tomasza Sapryka z Teatru Gudejko w Teatrze Palladium w Warszawie. Pisze Krzysztof Stopczyk.

fot. mat. teatru

Sezon urlopowy w pełni, a ja siedząc w Warszawie i korzystając z faktu, że teatry grają cały czas, wyłowiłem perełkę. Wybrałem się bowiem do Teatru Palladium, aby móc pośmiać się na gościnnych występach „Goło i wesoło”. Spektakl ma swoją długą historię, bo premiera pierwszej wersji obsadowej (polska prapremiera), odbyła się w 2005 roku, a drugiej (tej obecnej), w 2021 i cały czas jest grany przy pełnych widowniach, a ponieważ jeździ po całej Polsce, więc w Warszawie nie pojawia się często. Tym razem mi się udało! 

Pomimo tego, że widziałem „Goło i wesoło” zarówno w kinie (film pod tym samym tytułem z 1997 r. w reżyserii Petera Cattaneo), jak i w teatrze w reżyserii Arkadiusza Jakubika, to już przed rozpoczęciem spektaklu w Teatrze Palladium cieszyłem się na to, co zobaczę. I nie zawiodłem się!

Obecna wersja powstała pod opieką artystyczną grającego w pierwszej obsadzie Tomasza Sapryka, a występują w niej: Katarzyna Ptasińska, Sebastian Cybulski, Marek Kaliszuk, Michał Lesień-Głowacki, Michał Meyer, Wojciech Solarz, Piotr Zelt oraz gościnnie - Maciej Mikołajczyk. Pomimo pewnych zmian i całkowicie nowej obsady, spektakl nadal śmieszy do rozpuku, a widownia (głównie damska) klaszcze i piszczy jak na występach prawdziwych  „The Chippendales". I to bez względu na wiek widzek. Byłem, widziałem i słyszałem! Reakcje widowni nic się nie zmieniły przez te wszystkie lata. I słusznie, bo spektakl jest przezabawny, chociaż w gruncie rzeczy traktuje o bardzo istotnym problemie społecznym, jakim jest bezrobocie. Poważnych dyskusji i analiz na ten temat były i są miliony, a „Goło i wesoło” obłaskawia temat humorem. I pokazuje, że „można”. Można dokonać rzeczy, wydawałoby się, absolutnie niemożliwych. W tym konkretnym przypadki jest to jeszcze bardziej znaczące, że sprawa dotyczy facetów, a tak się dziwnie składa, że właściwie wszystkie cywilizacje i kultury - nie wyłączając naszej narzucają -co faceci mogą, a czego nie powinni robić pod żadnym pozorem. A ja, oglądając po raz kolejny „Goło i wesoło” przypominam sobie zawsze powiedzenie, że „żadna praca człowieka nie hańbi, to człowiek zhańbił niektóre zawody”.

Ale produkcja Teatru Gudejko to nie tylko ekscytujące wrażenia wizualne, bo główną siłą tego spektaklu jest znakomite aktorstwo wszystkich występujących. Zarówno sceny zbiorowe, jak i indywidualne etiudy są najwyższej próby aktorskiej. Jednak mnie, przy całym szacunku dla pozostałych, najbardziej podobało się dwóch aktorów. Michał Meyer znakomicie gra totalnie zakręconego najmłodszego „Napalonego Nosorożca” (nazwa zespołu). Jednak to, co wyczynia na scenie Marek Kaliszuk, szczególnie w drugiej części spektaklu, przechodzi wszelkie pojęcie i jest nie do opisania. To trzeba zobaczyć i usłyszeć. Aktorstwo najwyższej próby!

Goło i wesoło”, jak łatwo się domyślić, jest spektaklem muzycznym, więc ogromną rolę odgrywa w nim choreografia Krzysztofa Krisa Adamskiego. Nie ułatwił on aktorom zadania, ale co godne podkreślenia, sprostali oni postawionym przed nimi zadaniom i to ze znakomitym rezultatem. A ponieważ tekst w tłumaczeniu Lou Risinga, jest równie celny życiowo, jak i przezabawny, to całe przedstawienie gwarantuje przepyszną zabawę. A potwierdzają to komplety na widowniach wszystkich miast w Polsce, już od prawie dwudziestu lat.

Źródło:

Materiał nadesłany