EN

11.07.2022, 10:11 Wersja do druku

Okiem Obserwatora: Amadeusz

„Amadeusz” Petera Shaffera w reż. Anny Wieczur w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Krzysztof Stopczyk.

fot. Krzysztof Bieliński/mat. teatru

Jak to się plecie na tym świecie! 8 lipca 2022 r., Teatr Dramatyczny wystawił premierę „Amadeusza” Petera Shaffera, w reż. Anny Wieczur. Jeszcze do roku 2020, Teatr posiadał drugą scenę - Teatr na Woli, stworzony przez Tadeusza Łomnickiego, gdzie wystawiane były spektakle, które zapisały się na stałe w historii teatru polskiego. Ostatnim z tych najsłynniejszych była prapremiera „Amadeusza” w reż. Romana Polańskiego, który grał również tytułową postać (w dublurze z Ryszardem Dregerem), a Salierim był Tadeusz Łomnicki. Już te nazwiska sprawiły, że spektakl obrósł legendami, a na scenie wydarzały się cuda aktorskie. Jakby tego było mało, w 1984 r. Milos Forman pokazał swojego „Amadeusza”, który zdobył Oskara za najlepszy film, a Fahrid Murray Abraham również otrzymał „złotego rycerza” za rolę Salieriego. No więc poprzeczka była zawieszona bardzo, bardzo wysoko!

Tekst Shaffera jest aż gęsty od emocji, od ukazywania różnych stanów psychiki ludzkiej, od opisów męki twórczej, zawiści ludzkiej i artystycznej i w ogóle pokazywania mrocznych stron natury ludzkiej. Aby to wszystko pokazać ze sceny i dobrze zagrać, trzeba być aktorem wybitnym. Postaci Mozarta i Salieriego należą do najtrudniejszych ról teatralnych. Porywać się na nie mogą tylko najlepsi.

Tym większy „szacun” dla Anny Wieczur jako reżyserki i Tadeusza Słobodzianka –  dyrektora Teatru Dramatycznego za podjęcie decyzji o zmierzeniu się z legendą i umieszczeniu tej sztuki w repertuarze.

Z całym szacunkiem dla wszystkich aktorów występujących w „Amadeuszu”, w tym spektaklu dwie role są absolutnie wiodące i decydują o „być albo nie być” całości.

Adam Ferency, w czerwcu 1981 r. był w obsadzie „Amadeusza”, którym Tadeusz Łomnicki żegnał się ze swoim drugim domem, czyli Teatrem na Woli, (nomen omen, bynajmniej nie ze swojej woli). To jeden z tych wspomnianych na wstępie dziwnych splotów okoliczności, bo młody Ferency miał wtedy możliwość obserwowania, ba! uczestniczenia w powstawaniu czegoś niezwykłego i niezapomnianego! W roku 2022 wszedł w buty swoje mistrza i mentora – „Łoma”. Przez te lata, które upłynęły, Ferency mający naturalny talent aktorski, rozwinął się w sposób nadzwyczajny, czego dawał dowody już po wielokroć i na scenie Dramatycznego można zobaczyć w jego wykonaniu aktorstwo doskonałe! Ferency wychodzi zwycięsko ze wszystkich pułapek zastawionych przez Shaffera. Jego Salieri jest znakomity, ukazujący najwyższy kunszt aktorski i może być porównywalny z Salierim Łomnickiego.

Jednak od wielu lat obserwując tego aktora, brałem pod uwagę taki efekt i nie zawiodłem się i składam gratulacje za ogrom pracy i jej  efekty widoczne na scenie!

fot. Krzysztof Bieliński/mat. teatru

Ale przyznam się, że byłem pełen niepokoju, co do tytułowego Amadeusza, czyli w tym przypadku Marcina Hycnara. Absolutnie nie ze względu na ocenę jego aktorstwa. Nie! Znam i podziwiam! Tu znowu chodzi o obezwładniającą LEGENDĘ! Hycnar miał sytuację lepszą / gorszą (?) od Ferencego, bo nie widział Polańskiego w czasie prób i później w czasie spektaklu, z bardzo prostego powodu – nie było go jeszcze  wtedy na świecie! Nie mógł więc nasiąkać, a potem nawet nieświadomie odtwarzać roli poprzednika. Musiał od początku wszystko zbudować sam i / lub z pomocą życzliwych mu osób. To co zrobił i co pokazał na premierze było FENOMENALNE! To jest lepsze od Polańskiego i Dregera!! To istne szaleństwo, bez krztyny przesady, kiczu i przeszarżowania. Majstersztyk! Rola wzbudzająca zachwyt w trakcie trwania spektaklu, a po jego zakończeniu, w czasie braw nagrodzona długotrwałą owacją (na stojąco). W pełni zasłużoną!

Jak wspomniałem wyżej, te dwie postacie są najważniejsze w tym spektaklu, ale przecież nie jedyne, A jak wiadomo np. ze sportu, jeden zawodnik, czy nawet dwóch, rzadko wygrywa cały mecz. Do tego potrzebna jest drużyna i sztab trenerski.
Na pewno zasłużoną sympatię widowni zdobędą brawurowi Łukasz Lewandowski i Sławomir Grzymkowski jako Venticelli. Zresztą wszyscy aktorzy występujący w „Amadeuszu” dostosowują się do poziomu dwóch głównych protagonistów. Nie można im nic zarzucić pod względem aktorskim, a w każdym momencie spektaklu widać rękę i zamysł reżyserki.
Wpływ na najwyższe noty efektu końcowego, ma nie tylko Anna Wieczur. Pozostali twórcy wnieśli wkład, który w każdym przypadku był wartością dodaną:

Maks Mac (scenograf) miał rewelacyjny pomysł z przedzieleniem sceny tiulem, za którym usadowiła się prawdziwa orkiestra, grająca na żywo wspaniałą muzykę tytułowego bohatera. Dzięki wspaniałemu operowaniu światłem (Paulina Góral) i projekcjami (Stanisław Zaleski) mamy do czynienia z prawdziwą magią teatru!  W tym anturażu, przy bardzo oszczędnej scenografii na proscenium, tym bardziej widoczne są wspaniałe kostiumy autorstwa Martyny Kander i tym więcej miejsca jest na ruch sceniczny (Anna Iberszer).

Wspomniana wyżej orkiestra, wraz z solistkami i solistami śpiewakami, pod dyrekcją Jacka Leszczykowskiego jest absolutnie pełnoprawnym bohaterem spektaklu. Boję się nawet pomyśleć jaki byłby efekt, gdyby zamiast grających i śpiewających na żywo artystów w strojach i charakteryzacji z epoki,  puszczano dźwięk z głośników.

Dziękuję Teatrowi Dramatycznemu i twórcom za spektakl nawiązujący do najlepszych inscenizacji w historii tej sceny, a było ich przecież nie mało! A wszystkim aktorom gratuluję uczestnictwa w przedstawieniu, które ma wg mnie wszelkie szanse na zaliczenie w poczet spektakli wybitnych, które wspomina się latami.

Źródło:

Materiał nadesłany