„Z życia roślin” Igora Gorzkowskiego i Alicji Kobielarz, w reż. autora w Teatrze Ochoty w Warszawie. Pisze Tomasz Flasiński w Teatrze dla Wszystkich.
Teatr Ochoty – omijany przez recenzentów czołowych mediów, atmosferą i gabarytami przypominający raczej skrzyżowanie domu kultury z Komuną Warszawa niż typowy teatr instytucjonalny – jest instytucją specyficzną. Dobrze tę inność oddał Szymon Kazimierczak w eseju „Młoda Ochota” („Teatr”, nr 10/2022). A mnie wprawia ona w dodatkową konfuzję, bo naprawdę do końca nie wiem, co myśleć o wystawionym tam spektaklu „Z życia roślin” w reżyserii Igora Gorzkowskiego (który jest też współautorem scenariusza, obok młodej dramaturżki Alicji Kobielarz). Co prawda, realizatorom już w żaden sposób nie zaszkodzę – przedstawienie akurat zeszło po trzyletniej eksploatacji z afisza, pokaz, na który trafiłem, był przedostatnim. Niemniej chodzę wokół tej recenzji na paluszkach, bo jakie tu przyłożyć kryteria? Te, wedle których oceniamy młodzieńczy off, czy właściwe produkcjom w zwykłym, profesjonalnym teatrze? Sam nie potrafię sobie odpowiedzieć: zły to spektakl czy dobry? Komiczny czy poważny?
Opis fabuły raczej w wybrnięciu z problemu nie pomoże, ale zacznijmy od niego. Mieszczuszka (a co, niech będzie i taki feminatyw!) Gaja z powodu awarii auta ląduje w zaniedbanym po śmierci właścicielki (choć może lepsze byłoby słowo „opiekunki”) domu z ogrodem. Okazuje się, że bynajmniej nie brakuje tam lokatorów – upersonifikowanych roślin, postaci o dość różnorodnych osobowościach. Mlecz to młody (acz nader pracowity) chamuś, Rosiczka (dla przyjaciół: Rosia) igra uczuciami adoratorów płci obojga, a jednocześnie starannie skrywa głęboką emocjonalną niepewność, Niezabudka jest ciekawym wszystkiego podlotkiem. Najstarszy z tego grona Pan Tuli Pan oraz odpowiedzialny za pole Pszenica skupieni są głównie na pracy, ale ten ostatni zawsze znajdzie czas, by pouwodzić Gaję. Sama przybyła roztacza pawi ogon cytatów z literatury, olśniewa tubylców swoją innością, a jednocześnie – czego dowiadujemy się głównie z delikatnych aluzji – to osoba, która przegrała na życiowej loterii: mała córeczka zginęła w wypadku, mąż, jak się domyślamy, zostawił ją (a może ona jego?). Po pierwszych nieporozumieniach Gaja błyskawicznie wrasta w gospodarstwo, staje się wykwalifikowaną ogrodniczką – co jedni przyjmują z zachwytem, inni z obawą, że kobieta wprowadzi jakieś swoje plany i zburzy ich spokojną egzystencję. A do tego ludzie-rośliny wikłają się też w emocjonalne napięcia między sobą, Mlecz w końcu poprosi Niezabudkę o rękę, ta się zgodzi pod warunkiem, że Rosiczka obieca nie wpadać w depresję i nie histeryzować, Rosiczka słowa oczywiście nie dotrzyma. Na tle stosunku wobec Gai również nie zabraknie sporów.
W takim streszczeniu przedstawienie jawi się spójniej i obiecuje więcej, niż realnie daje. A już zupełnie nijak ma się ono do zapowiedzi samego teatru. Zacytujmy ją: „Życie miejskie czy ucieczka na wieś? Koszenie trawników czy łąki kwietne? Pielęgnacja i hodowla czy swobodny wzrost? Tekst Igora Gorzkowskiego i Alicji Kobielarz dotyka aktualnych trendów, nie tylko z życia roślin. Jednocześnie pozostaje uniwersalnym dramatem o poszukiwaniu swojego miejsca w świecie i dokonywaniu wyborów życiowych, które mają dalekosiężne konsekwencje”.
W rzeczywistości „uniwersalny dramat” to ciąg rozmaitych gagów, momentami nieledwie stand-upowych – czasem lepszych, czasem gorszych, czasem pchających akcję do przodu, czasem takich, z których nic nie wynika. Raczej do tych ostatnich zaliczyłbym różne aluzje metateatralne – np. sytuacja, gdy Aleksandra Pisula (Gaja) zamiast się popłakać, jak podobno przewidywał scenariusz, narzeka na wymagania Igora Gorzkowskiego i odsyła widzów do innego teatru, gdzie mogliby zobaczyć bardziej naturalistyczne łzy. Podobnych odwołań jest więcej – w tym do teatru Krystyny Jandy, co jest dodatkowym smaczkiem, bo wirtualna asystentka Siri przemawia w spektaklu, zdaje się, głosem Jandy właśnie.
Ale to tylko mała cząstka pomysłów Kobielarz i Gorzkowskiego. Jeśli powstała w ten sposób historia nie poraża głębią, nadrabia różnorodnością; w odpowiednich momentach mamy śpiew, muzykę, radosne sceny fizycznej bliskości, dyskusję o śmierci Piotra Czajkowskiego (?!), długi fragment o sposobach sadzenia tulipanów, świetnie akurat pomyślaną scenę ślubu, w której Mlecz zamiast pierścionka nakłada Niezabudce buty, bo jedyna para jej się podarła, i sto innych podobnych konceptów.
Szymon Kazimierczak pisał, że do Teatru Ochoty chadza nie tyle nawet na sztuki, ile przede wszystkim po energię. Niewykluczone, że to ja tej energii nie czuję i jestem niekompatybilny ze specyficznym poczuciem humoru Igora Gorzkowskiego. „Z życia roślin” wydało mi się przedstawieniem, które mogliby przygotować studenci IV roku wrzucając do jednego scenariusza pomysły całej grupy i pichcąc wszystko w taki sposób, żeby każdy mógł się zaprezentować potencjalnym pracodawcom (nawiązania do prekarnego statusu aktorów, swoją drogą, też są). Reakcje widzów, tak na samym spektaklu, jak i wyrażane w internetowych komentarzach, były jednak zupełnie inne i znacznie gorętsze. To zresztą swoisty fenomen: ani jednej dłuższej recenzji w prasie, za to pełno zwięzłych, entuzjastycznych opinii na portalach i w mediach społecznościowych – nie lekceważyłbym widowni, którą Teatr Ochoty sobie wychował.
Możliwe też, że ujął ją poziom gry zespołu. A tu rzeczywiście było co oglądać – choć ponownie miałem wrażenie, że każdy z aktorów stara się przede wszystkim pokazać, co sam potrafi, mniej zaś wysiłku włożono w interakcje. Jedyny, choć ważny, przykład na co innego to relacja Pauliny Komendy – Niezabudki z Marią Pawłowską – Rosiczką.
Zresztą właśnie te dwie aktorki pokazały się od najlepszej strony. Komenda stworzyła interesującą postać dziewczyny, którą rozpiera młodzieńcza energia i natłok pytań w głowie, a jednocześnie boli ją, że ze względu na wiek nie jest traktowana poważnie – i na skutek splotu różnych okoliczności przechodzi bardzo wiarygodny w sensie użytych aktorskich środków, przyspieszony kurs dorastania. A poza tym pokazuje, że potrafi śpiewać.
Rola Pawłowskiej jest nie mniej ciekawa: to świeżo rozkwitła kobieta, która do czasu dominuje nad większością mężczyzn (i nie tylko) urokiem, sex appealem, ale także wyrobionym charakterem i starannie pielęgnowanym poczuciem tajemnicy – aż w końcu ciągłe bawienie się cudzymi uczuciami sprawi, że urok przestanie działać, a ona zostanie niepotrzebna, samotna i przerażona. Scena, w której należący już do innej Mlecz wyciąga z balii byłą kochankę próbującą się w niej bodaj utopić – choć bardziej prawdopodobne, że sama nie wiedziała, czego chce – należy do obrazów, które z człowiekiem zostają bardzo długo po przedstawieniu. Jest tu takich jeszcze parę.
Aleksandra Pisula pokazuje na scenie, że każde zadanie aktorskie da radę wykonać przynajmniej poprawnie, za to ani ona, ani nawet reżyser nie miał specjalnie dobrego pomysłu, jak te zadania miałyby się złożyć na rolę Gai. To postać, której decyzje nie mają dobrego uzasadnienia – ani pozostanie na całe lata w ogrodzie, gdzie trafiła z przypadku, ani napięcie między nią a (raczej pozbawionym erotyzmu) Krzysztofem Wachem – Pszenicą, ani nawet to, że w ogóle się nie dziwi spotykając rośliny wcielone w ludzi. Reżyser sam zresztą chyba nie zauważył, iż równie dobrze mógłby to być materiał na horror i od człowieka, który trafia między takie istoty, można by oczekiwać pewnej konfuzji.
Panowie mniej zaznaczyli swoją obecność, ale też trzeba ich oceniać wedle innych kryteriów, bo tak im napisano role – bardziej jednowymiarowe, o niezbyt złożonych charakterach. Mimo wszystko sądzę, że Wach mógłby więcej wycisnąć ze swego Pszenicy, a Igor Kowalunas z Mlecza. Ciekawiej prezentował się Sebastian Perdek, nie tylko dlatego, że jako jedyny z tej trójki mógł sobie pośpiewać. Muszę jednak przyznać, że nadal mam kłopoty ze zrozumieniem koncepcji jego Pana Tuli Pana, przechodzącego w miarę akcji od patriarchy ogrodu do nieledwie zdziadziałego, zgrzybiałego emeryta, co podkreśla nawet strój. Czyżby miała to być aluzja do cyklu rozwojowego roślin cebulowych?
„Podobało mi się” – oznajmiła po końcowych oklaskach koleżanka, z którą niekiedy chadzam do teatru. „To świetnie” – odparłem – „bo może mi wytłumaczysz, o co w tym chodziło”. „Nie mam pojęcia. Dowiem się, jak przeczytam twoją recenzję”.