W muzyce, jak w każdej dziedzinie, można śmiało wskazać kamienie milowe, momenty przełomu, które na zawsze wyznaczyły kanon. Nie inaczej jest w operze. Dość wspomnieć o Jeanie-Baptiście Lullym i jego operowym arcydziele-operze "Armida" - pisze Piotr Iwicki w Niedzieli Tygodniku Katolickim.
Sztuka, nauka, historia, wszystko, co składa się na cywilizacyjny - intelektualny rozwój człowieka, to nieustające przekazywanie wiedzy i doświadczenia z pokolenia na pokolenie. Przekaz ustny, wszelkie formy zapisu: drukiem, odręcznie, elektronicznie, dźwiękiem, obrazem - to narzędzia dające możliwość kontynuowania dzieła, jego rozwoju, a tym samym podążanie tych sfer naszego życia, które wiedzę i wrażliwość ludzką popychają "ku jutru". Oby lepszemu, przepełnionemu prawdą i głębią. W tym wszystkim znamiennie brzmią słowa znakomitego gitarzysty rockowego - ikony gatunku - Johna Frusciante (ex. Red Hot Chili Peppers), który powiedział wprost: "Muzyka jest twarzą Boga". W muzyce, jak w każdej dziedzinie, można śmiało wskazać kamienie milowe, momenty przełomu, które na zawsze wyznaczyły kanon. Nie inaczej jest w operze. Dość wspomnieć o Jeanie-Baptiście Lullym i jego operowym arcydziele-operze "Armida" [na zdjęciu]. Każdorazowe jej pojawi