EN

31.01.2025, 11:37 Wersja do druku

Odrzuceni bohaterowie „mrocznych perwersji” chcą spełnienia nadziei

O spektaklu „Mroczne perwersje codzienności” Marca Antonia de la Parry z jego wykonawcami, aktorami Mariuszem Siudzińsklm i Mariuszem Słupińskim – rozmawia Dariusz Pawłowski. Spektakl można zobaczyć 1 i 2 lutego o godz. 19 na Scenie Kameralnej łódzkiego Teatru im. Stefana Jaracza. 

mat. teatru

Spektakl „Mroczne perwersje codzienności", autorstwa chilijskiego psychiatry i pisarza Marca Antonia de la Parry, miał prapremierę w waszym wykonaniu jedenaście lat temu. Co wówczas wydawało się wam w tym tekście na tyle pociągające, że zdecydowaliście się go pokazać polskiej publiczności?

Mariusz Siudziński: Byliśmy wtedy obaj w szczególnej, niełatwej sytuacji, wpisanej zresztą w zawód aktora. Nie wchodziliśmy w próby do nowych przedstawień, a te, w których graliśmy, albo schodziły z afisza, albo były już mocno wyeksploatowane. Mieliśmy poczucie zastoju. Zaczęliśmy szukać sposobu, by się, jak to mówi Mariusz, „odrdzewić"...

Mariusz Słupiński: Ważnym czynnikiem decydującym o wspólnej pracy było również to, że dogadujemy się obaj ze sobą także prywatnie. Ta chemia pomiędzy nami, moim zdaniem, dobrze wygląda też na scenie. Jak zatem nie wykorzystać takiej sytuacji?

Mariusz Siudziński: I wtedy wpadł mi w ręce tekst, który pokazałem Mariuszowi i okazało się, że jest on również o nas. Mówi o takim momencie w życiu, kiedy masz poczucie wykluczenia, odsunięcia na boczny tor, kompletnego niezrozumienia, braku akceptacji, dojścia do ściany. To przedstawienie było zawołaniem z naszej strony, że oto jeszcze jesteśmy, jeszcze żyjemy i ciągle coś potrafimy, jesteśmy pełni energii i chęci. Spektakl dokładnie wpisał się w stan, w jakim się wówczas znajdowaliśmy.

Mówimy o elementach emocjonalnych. A co z warsztatowymi?

Mariusz Słupiński: Ten dramat okazał się okazją do zaprezentowania aktorskiego abecadła, a co za tym idzie - po prostu bardzo fajną pracą. Bo on się cały czas mieni, są zmiany tematów, które się budują w ciągu dwóch, trzech zdań. Nie ma czasu na oddech dla widza, ale też dla aktora, w związku z tym jest to niesamowicie fajne ćwiczenie. Do tego trzeba dodać uniwersalność tego tekstu, można na nim „nadpisać" różne bieżące historie. Przygotowując prapremierę tej sztuki w naszym teatrze musieliśmy ją „spolszczyć", by stała się zrozumiała i bliska naszej publiczności. Zobaczyliśmy, że wszystkie plusy się zgadzają, nie ma żadnego minusa, więc uznaliśmy, że trzeba to zrobić.

Mariusz Siudziński: Rzeczywiście fakt, że ten tekst daje ogromne możliwości aktorskie i zabiera widza w podróż przez cały wachlarz emocji, należał do kluczowych. Podstawą decyzji było jednak poczucie bezradności wobec sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy i to był nasz głos w tej sprawie.

Mariusz Słupiński: Co poruszające, zrobiliśmy ten tekst jedenaście lat temu, wzmożeni sytuacją, w jakiej znaleźliśmy się w teatrze, a okazuje się, że jest to sztuka nad wyraz aktualna. Że to, co zostało opisane w tym tekście, niezmiennie mieści się w prawidłach rzeczywistości. Na tym, między innymi, polega wielkość tego tekstu. Moim zdaniem, dzisiaj, po wielu przemianach społecznych i obyczajowych, ten tekst nabrał nowego wymiaru.

Czy wy sami obecnie też go inaczej czytacie, na nowy sposób się w nim odnajdujecie?

Mariusz Siudziński: Minęło jedenaście lat, okoliczności się zmieniły, sami staliśmy się bardziej dojrzali, więc inne spojrzenie jest oczywistością. Natomiast podjęty w tym spektaklu problem wykluczenia, bezradności w wielu sytuacjach, ciągle jest aktualny i bliski licznym odbiorcom. Czujemy to dziś także w naszym teatrze, kiedy staliśmy się bezsilni wobec pewnych mechanizmów, układów politycznych. Może nieco na inny sposób, ale jednak jest to materiał nadal gorący.

Mariusz Słupiński: Mam wrażenie, że gdyby „Mroczne perwersje codzienności" postały dzisiaj, to byłyby one brutalniejsze. Wystarczy spojrzeć na to, co dzieje się w intemecie, na ulicy, na stadionach. Wszystko się zbrutalizowalo, żyjemy w permanentnym strachu, co wywołuje skrajne emocje.

Mariusz Słupiński: Zrealizowaliśmy pewnego rodzaju kontynuację tego spektaklu. To „Orkiestra Titanic" Christo Bojczewa, która miała premierę w lutym 2023 roku. Oba tytuły tworzą rodzaj dyptyku poruszającego problemy, z którymi musimy się nadal zmagać. „Mroczne perwersje codzienności" kończą się bezradnym wołaniem o pomoc, zaś w „Orkiestrze Titanic" mamy grupę zepchniętych na margines ludzi, w których jeszcze tli się nadzieja, że wydarzy się coś, co wreszcie odmieni ich życie i przyniesie spełnienie.

Mariusz Słupiński: My też żyjemy nadzieją, bo odszedł z naszego teatru dyrektor i teraz liczymy na jakąś odwilż, zmianę na lepsze. „Mroczne perwersje codzienności" zostały przywrócone na scenę po rocznym niegraniu i myślę, że to o czymś świadczy.

Czy przez te jedenaście lat zmieniła się publiczność? Czy inaczej reaguje na ten tekst?

Mariusz Siudziński: Różnie to bywa, zdarzają się rozmaite reakcje. Czasem panuje przejmująca cisza, innym razem nie milkną śmiechy. Ale grając ten spektakl, za każdym razem mamy z niego ogromną radość, ciągle odkrywamy w nim coś nowego. I rozmawiamy o tym, że pojawił się nowy element, nowy temat.

Mariusz Słupiński: Sam oceniam to w ten sposób, że jeżeli choć na chwilę, jako aktor, zapomniałem gdzie jestem i znalazłem się w odmiennej rzeczywistości, to znaczy, że podjęliśmy dobry trop. To mam w „Mrocznych perwersjach codzienności", „Orkiestrze Titanic", czy zdjętej już niestety „Nocy Helvera". Nieczęsto się zdarza, żeby spektakl, który jest oddolną inicjatywą, dotrwał w teatrze do 150. przedstawienia...

Mariusz Siudziński: To prawda. Jak na przedstawienie w teatrze jest to dobry wynik, ale jak na inicjatywę aktorską jest to wynik znakomity. Nie spodziewaliśmy się, że zagramy ten tytuł aż tyle razy. Trzeba jednak zaznaczyć, że w prezentowaniu tego przedstawienia mieliśmy długie przerwy. Dotyczy to nie tylko naszej realizacji. Ten bezsensowny system, polegający na prezentowaniu spektaklu, co dwa, trzy miesiące, a czasem co pół roku, pogłębił się za dotychczasowej dyrekcji. Nastąpił już taki moment, że żartowaliśmy sobie, iż stanowimy grupy rekonstrukcyjne, które odtwarzają jakiś tekst, sytuacje, emocje. Bo to było jedynie odtwarzaniem czegoś, co naprawdę już nie istniało. Spektakl żyje, kiedy jest regularnie grany. Takie przedstawienie rozwija się, żyje w aktorach, jest żywe dla widzów. Nie mogę się z tym pogodzić, że kiedy przed premierą w teatrze mocno „dmie się" w reklamową tubę, to późniejsze niegranie tego przedstawienia przez kolejny miesiąc czy dwa, okazuje się zaprzepaszczeniem całej naszej roboty. Publiczność o nim zapomina, widownie świecą pustkami. Odtwarzanie jest trudne i tak kolejne tytuły umierają. To jest ostatni moment, żeby odbić się od dna i uratować naszą scenę przed śmiercią. Żeby ten dryfujący statek wyprowadzić na właściwy kurs. Teatr Jaracza został zniszczony w bardzo krótkim czasie i teraz odbudować go będzie niezwykle trudno. Żyjemy jednak nadzieją, że to się uda. Teatr wychodzi zatem z czasów mrocznych, ale dotyka go perwersyjna postawa decydentów, którzy zachowują się tak, jak by nie wiedzieli, co z wami zrobić...

Mariusz Słupiński: Przed nami odpowiedzi na wiele pytań. W jakiej jesteśmy formie? Czy nasz widz jeszcze jest i czy zechce do nas przyjść? Jesteśmy pełni obaw.

Mariusz Siudziński: Teatr Jaracza na pewno został do pewnego stopnia zdewastowany. Zniknęły lub zostały odłożone na półkę bardzo dobre tytuły. Pojawiła się cała masa przeniesień, czyli spektakli, które nie były dla nas w żaden sposób twórcze. Odtwarzaliśmy jedynie coś, co gdzieś, kiedyś już się odbyło. Nie można było mówić o procesie tworzenia ról, budowania nowego przekazu. To dla aktorów tej klasy, co zgromadzeni w zespole naszego teatru, było bolesnym policzkiem i upokorzeniem. Tak duża liczba gościnnych występów, przy 40-osobowym zespole, była sytuacją niedopuszczalną. Podobnie produkowanie premier w akordowym tempie, a z drugiej strony sporadyczne granie poszczególnych tytułów. To nie sprzyjało rozwojowi. Trzeba pamiętać, że siłą Teatru Jaracza był zawsze sumiennie, latami budowany zespół aktorski. W ostatnim czasie ten zespół został bardzo zaniedbany. Część ludzi odeszła do innych teatrów, część została. Wierzyliśmy, że gdy zmieni się władza, to zmieni się również status teatru, wreszcie odetchniemy pełną piersią, wrócą do nas znakomici reżyserzy, będziemy robili teatr o czymś istotnym i poruszającym, a nasza praca ponownie okaże się ważna. Na razie jesteśmy rozczarowani. „Mroczne perwersje codzienności" są też trochę o tym, że w sytuacji beznadziejnej może się jeszcze przytrafić coś, co zapali człowieka do ostatniego zrywu.

Co by się musiało wydarzyć, żeby was, w teatrze, jeszcze zapalić?

Mariusz Siudziński: Liczymy na to, że władza, na którą tak długo czekaliśmy, zachowa się odpowiedzialnie i przypilnuje, żeby teatr trafił w ręce kogoś, kto zrozumie naszą sytuację, zaopiekuje się nami i wyprowadzi nas wreszcie na spokojne, czyste wody...

Mariusz Słupiński: Myślę, że potrzebujemy spokoju, rozwagi, mądrości. Człowieka, który poprowadzi nas nie chaotycznie, nie w dziwactwo, nie w nieznane. Bo to już przerobiliśmy i po prostu jesteśmy zmęczeni. Temat „Jaracza" wywołuje we mnie podobny lęk, co u ojca, który nie wie, kiedy jego syn wróci do domu. Ten teatr mnie wychował, tutaj jako dziecko przychodziłem na bajki, potem było spełnienie marzeń w postaci szkoły aktorskiej i angażu do upragnionego teatru. To jest kawał nie tylko mojej historii, o którą się martwię.

Mariusz Siudziński: To wszystko jednak zależy od lidera. Potrzebny jest nam ktoś doświadczony, kto scali ten zespół, kto spowoduje, że znikną frustracja, lęk i poczucie bezradności, które nam tak bardzo ciążą. Że nada ponownie sens naszej pracy. Byśmy ponownie byli jedną z najważniejszych scen w kraju.

Życzę wam, by przyszedł ktoś z koniecznymi tu teraz bandażami i plastrami. I zaczął od tego, że was przytuli...

Tytuł oryginalny

Odrzuceni bohaterowie „mrocznych perwersji" chcą spełnienia nadziei

Źródło:

„Polska Dziennik Łódzki” nr 25

Autor:

Dariusz Pawłowski

Data publikacji oryginału:

31.01.2025