- Mam zamknięte usta tylko dlatego, że muszę dbać o dobro szersze niż własna przyszłość profesjonalna i dorobek, na który złożyła się praca wielu ludzi. Skoro moja dymisja nie została przyjęta w trosce o los Teatru Wielkiego, poprosiłem o czas, aby dopracować do końca pewne sprawy lub znaleźć siły do kierowania zespołem, w którym zdarzyło się coś tak przykrego. Ale obiecuję, że po okresie refleksji w sposób jasny i czytelny poinformuję o dalszych krokach - mówi dyrektor Teatru Wielkiego Sławomir Pietras
Bronisław Tumiłowicz: Jaka jest kondycja polskiej opery? Sławomir Pietras: Nie jest dobra, ale chyba nie pora na stawianie diagnozy, teraz, kiedy kroi się decyzja w mojej sprawie. - Właśnie. Od blisko 40 lat jest pan związany z teatrem operowym. Jest pan jednym z najstarszych stażem dyrektorów i animatorów instytucji tego typu, a do tego założycielem Stowarzyszenia Dyrektorów Teatrów. Zdarzało się, że swym kolegom wystawiał pan cenzurki. I co? - Jak w powiedzeniu "nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka"? Zespół Teatru Wielkiego w Poznaniu domaga się pańskiego odwołania. - Powiedzenie o wilku nie ma związku z moim przypadkiem, przyznaję jednak, że w swojej długiej karierze, w której zdarzały się także sytuacje trudne, miałem zawsze załogę za sobą. A teraz zdarzyło się coś, czego się nie spodziewałem, i nie zdążyłem uprzedzić sytuacji. Być może za bardzo zawierzyłem, że poparcie załogi jest bezwarunkowe. - I kto to mówi? - Ja mówię