Z czwórki najwybitniejszych uczniów Kazimierza Wyki, studiujących zaraz po wojnie na krakowskiej polonistyce, żył najdłużej. Pierwszy zmarł w Warszawie w roku 1985 po szeregu operacji Andrzej Kijowski. W 1989 nagle umarł w Suwałkach Konstanty Puzyna. W 2009 zaś po długiej chorobie zgasł w Krakowie Jan Błoński. A Ludwik Flaszen, który jako dziesięciolatek dzięki wyjazdowi rodziny w głąb Związku Sowieckiego uniknął Zagłady, dożył w Paryżu aż do dziewięćdziesiątki.
Zetknąłem się z nim podczas jednej z jego ostatnich wizyt w Polsce bodaj w roku 2016. Pośrodku wrocławskiego Rynku, w niegdysiejszej czarnej sali Teatru Laboratorium, w której w młodości wielokrotnie oglądałem Apocalypsis cum figuris, wysłuchałem jego wykładu. Był on komentarzem do zapisu spotkania Jerzego Grotowskiego ze studentami Uniwersytetu Gdańskiego po sierpniowej rewolcie z 1980 roku. Grotowski, żeby nie mówić wprost o swym stosunku do Solidarności, odwołał się wtedy do opowieści chasydzkich Martina Bubera. Jednak Flaszen – po upływie ćwierćwiecza i w całkowicie odmiennej sytuacji politycznej - zamiast wytłumaczyć zachowanie Grotowskiego, dokonał zawiłej i erudycyjnej egzegezy jego enigmatycznej wypowiedzi. Zaciemniał raczej, niż wyjaśniał. Ponieważ podkreślał swój żydowski rodowód, a odwoływał się do Bubera i różnych nurtów judaizmu, przeobrażał się w moich oczach w komentatora Pisma. Podziwiałem jego oratorskie zdolności i intelektualną ekwilibrystykę, ale odczuwałem niedosyt. Nie miałem wątpliwości, że ukrywa cześć swojej wiedzy, demonstrując rezerwę wobec postsolidarnościowej prawicy, a szczególnie katolickich konserwatystów. Identyfikował się wówczas ze środowiskiem skupionym wokół „Gazety Wyborczej”. Drwił więc z prób ujawniania nieznanych aspektów życia kulturalnego w PRL, domagając się powołania skupionego na teatrze Instytutu Pamięci Narodowej.
Dlatego w tomie swych wspomnień Grotowski @ Company, wydanych po polsku z paroletnim poślizgiem dopiero w roku 2014, Flaszen nie zdradził wielu tajemnic związanych z historią Teatru 13 Rzędów-Laboratorium, mimo iż miał świadomość, że jest jednym z ostatnich żyjących świadków. Wręcz fałszywie prezentował niektóre momenty w dziejach zespołu Grotowskiego, szczególnie mające aspekt polityczny, jak jego przeniesienie z Opola do Wrocławia czy samorozwiązanie. Prawdopodobnie postępowanie to było rezultatem respektowania przez Flaszena reguł przyjętych przez Grotowskiego oraz ich historycznych doświadczeń, zwłaszcza pobytów w Związku Sowieckim w okresie stalinizmu. Jako historyk zakwestionowałem kontynuowanie tej praktyki w postkomunistycznej Polsce w zdawkowym omówieniu owego zbioru wspomnień na łamach „Teatru”, nawiązującym tytułem Flaszen w roli Zeitbloma do ulubionej powieści Grotowskiego, czyli Doktora Faustusa Thomasa Manna. Flaszen odpowiedział nadesłanym z Paryża listem opartym na wyjątkowo dla mnie przykrej a całkowicie bezpodstawnej insynuacji świadczącej o ideologicznej obsesji charakterystycznej dla osób z jego biografią, uwikłanych niegdyś w ruch komunistyczny, chociaż podobno był tylko kandydatem na członka PZPR. Po wrocławskim wykładzie podsunąłem mu jednak do podpisania Cyrograf wydany po raz drugi w roku 1974, ułożony zaś z krótkich tekstów literackich. Szereg z nich powstało jeszcze w czasie obowiązywania socrealizmu, bo pochodziło z zakazanego przez cenzurę w 1958 tomu Głowa i mur.
Flaszen miał niewątpliwie talent pisarski i temperament krytyka, ale bynajmniej nie jestem przekonany, że znał się na teatrze. Jego recenzje teatralne publikowane w drugorzędnym krakowskim dzienniku, a wydane w roku 1983 w zbiorze Teatr skazany na magię, są dość polonistyczne, bo skupione na ideach wystawianych utworów literackich. Nie pojmuję zresztą, jak zostawszy w 1959 kierownikiem literackim w opolskim, a potem we wrocławskim teatrze Grotowskiego, mógł Flaszen dalej ogłaszać recenzje z krakowskich przedstawień, choćby zwalczanego i ośmieszanego uporczywie Rapsodycznego Mieczysława Kotlarczyka. A były one jeszcze przedrukowywane przez ogólnopolskie czasopisma: „Nową Kulturę” czy „Odrę”.
Do historii teatru przeszły natomiast pisane przez Flaszena do programów bądź periodyków sugestywne opisy i objaśnienia przedstawień Grotowskiego, uzgadniane z nim i traktowane jako obowiązujące dla widzów, a zwłaszcza krytyków. Trzy z nich zostały opublikowane w 1964 w „Pamiętniku Teatralnym”, tekst zaś poświęcony Akropolis Zbigniew Raszewski umieścił w antologii Sto przedstawień w opisach polskich autorów. To jedyny znany mi przypadek, że twórcy teatru, a ściślej jego reżyser i kierownik literacki, narzucili skutecznie poprzez komentarze rozumienie swych spektakli. Parateatralnych poszukiwań Grotowskiego Flaszen już raczej nie pojmował. Uprawiane w ich ramach Medytacje na głos, opublikowane po latach na łamach wrocławskiej „Odry”, czytałem wręcz z zażenowaniem jako świadectwo kapitulacji wybitnego intelektu wobec mętnej idei uznanej po latach przez Grotowskiego za błędną.
Po zamknięciu wrocławskiego Laboratorium w roku 1984 niejako na przekór Grotowskiemu, który zaprzestał uprawiania teatru, Flaszen we Francji i we Włoszech zaczął prowadzić warsztaty z zakresu aktorstwa, a nawet reżyserować przedstawienia oparte na Prometeuszu Ajschylosa albo Białych nocach Fiodora Dostojewskiego. Uwierzywszy najwyraźniej w swój talent reżyserski wystawił w grudniu 1995 w Starym Teatrze w Krakowie, z udziałem studentów tamtejszej PWST, spektakl Biesy albo Mały Plutarch żywotów nieudanych na kanwie powieści Dostojewskiego zainscenizowanej wcześniej przez Andrzeja Wajdę. Ale zapadła wokół owego spektaklu cisza będąca wyrazem zakłopotania bądź zawodowej solidarności recenzentów.