Odpowiedź jest prosta i poważna. Po pierwsze, jestem widzem, a nie artystą. Po drugie, nie mam takich ambicji. Po trzecie, lekarze powinni leczyć. Teatr medycyny jest nie mniej fascynujący. Po czwarte wreszcie, nie mam odpowiednich uprawnień, czyli nie posiadam tytułu magistra sztuki. Na szczęście.
Za nami kolejne rozdanie Srebrnych Masek. Marek Mokrowiecki odebrał medal po raz szósty, tym razem za reżyserię „Bambini di Praga", na podstawie utworu Bohumila Hrabala. Kapituła nie spełniła tym samym wcześniejszej zapowiedzi, że nie będzie nagradzać laureatów Złotych Masek. Tym bardziej że zaplanowane na pożegnanie dzieło sceniczne, dzięki zbiorowemu wysiłkowi zespołu, okazało się idealnym pretekstem do kolejnego podziękowania.
Pytanie o kierowanie teatrem w Płocku i zmianę, która powinna dokonać się wiele lat temu, nawet jeśli stawiane w kontekście primaaprilisowego żartu, powinno skłaniać do głębszego przemyślenia, czy w gmachu przy Nowym Rynku jest planowana jakakolwiek przyszłość? Jaki artystyczny program jawi się po niemal roku od marszałkowskiego konkursu na stanowisko dyrektora naczelnego, który nie został rozstrzygnięty i zgodnie z zapowiedzią miał być powtórzony. Powtórki jednak nie ogłoszono, ufając, że dobrze jest tak, jak jest.
Pierwszy z trzech dodatkowych sezonów Marka Mokrowieckiego minie już za trzy miesiące. Horyzont sceniczny nie zmienił się w tym czasie nawet o centymetr. Jeśli cokolwiek może się wydarzyć, to tylko w najbliższym roku. Później znów zaczniemy tan pożegnalny, zanim nowy psikus władz nie sprawi, że roszada jest zbyt ryzykowna politycznie i mogłaby nastąpić w niewłaściwym czasie. Ucierpi na tym widz, ale jego potrzeby są jak zawsze brane pod uwagę na samym końcu. Stagnacja, tak uparcie nazywana stabilizacją, będzie trwać.
Dwa tygodnie temu, podczas zgromadzenia sprawozdawczo-wyborczego Płockiego Towarzystwa Przyjaciół Teatru, długo dyskutowaliśmy, jak możemy pomóc w promocji sztuki wystawianej w płockim teatrze. Rozmowa taka toczy się od 54 lat. Poza realizacją pomysłu budowy teatru i rozpoczęciem działalności w 1975 roku prawie wszystkie propozycje stowarzyszenia były marginalizowane. Z czasem było ich coraz mniej i mniej. Dlaczego? Po pierwsze, jesteśmy widzami, a nie artystami. Po drugie, nasze teatralne ambicje nie są ważne. Po trzecie, lekarze powinni leczyć, nauczyciele uczyć, inżynierowie konstruować, a w teatrze owacyjnie milczeć. Po czwarte wreszcie, nie mamy tytułu do zmiany ról. Na szczęście taki żart nie przejdzie, a teatr musi brawurowo grać z myślą o wielkiej widowni.