"Książę Jidysz/ Pieśni Itzika Mangera" w aranżacji Adama Żuchowskiego w Teatrze Atelier im. Agnieszki Osieckiej w Sopocie. Pisze Beata Baczyńska w Gazecie Świętojańskiej.
Tytułowy „Książę Jidysz” to Itzik Manger, jeden z najwybitniejszych poetów tworzących w języku jidysz, nazywany „Księciem ballady żydowskiej”, którego twórczość poetycką porównywano do obrazów Marca Chagalla. Ceniony i doceniany, choć w Polsce mało znany, gdyż niewiele wierszy Itzika Mangera zostało przetłumaczonych na język polski. W 1976 r. tomik jego poezji w przekładzie Zewa Szepsa ukazał się w Londynie, a w 1983 wybór jego wierszy został opublikowany w „Antologii poezji żydowskiej” w tłumaczeniach Jerzego Ficowskiego, Antoniego Słonimskiego i Wisławy Szymborskiej. To bardzo mało. A przecież najlepszy okres w jego twórczości to właśnie lata związane z pobytem w Warszawie. To tam w 1929 r. wydał swój pierwszy tomik poezji „Gwiazdy na dachu”, który dał mu przepustkę do PEN Clubu, a później pisał i publikował kolejne wiersze, dramaty, artykuły. Ale wszystko to zniknęło w otchłani czasu i niepamięci, jak dźwięk języka jidysz na warszawskich ulicach.
Teatr Atelier nie pierwszy raz sięga po utwory tego poety, przygotowując koncerty pieśni żydowskich. W całości z jego ballad składały się „Pieśni Żydowskie – Malkele” prezentowane w 2009 r. , a także „Bukovina III” w 2010 r. Wiersze Mangera pojawiały się również w programach prezentujących utwory różnych poetów tworzących w języku jidysz.
Koncerty pieśni w jidysz, które mogliśmy wysłuchać w sopockim teatrze, to rzadka okazja spotkania z tym językiem. Jeszcze niedawno obawiano się, że odejdzie on w zapomnienie. Zniknie, tak jak zniknęli mówiący nim ludzie. Tylko w Polsce przed wojną mieszkało kilka milionów Żydów, którzy na co dzień posługiwali się „mameloszn”, czyli „językiem matczynym”, jak określano jidysz – w domach, na ulicach, w życiu… Był jednym z dźwięków tworzących muzykę przedwojennego, wielokulturowego, polskiego miasta, miasteczka, wsi. Tamtego świata już nie ma, ale powracają do nas jego obrazy zapisane w słowach i samym ich brzmieniu. Dla większości niezrozumiałych, ale pełnych emocji. Ten spektakl rozciąga się w czasie, bo podczas koncertu są chwile na przeżycie tego, co słyszymy, a potem czas na refleksję…
„Książę Jidysz” to 14 utworów (w tym dwa zaplanowane bisy), do których muzykę skomponowali: Ewa Kornecka („Malkele”, „Mayrev”, „Mit farmakhte oygn”, „Shikh”, „Poniewierka”, „Eynzam”, „Epilog”), Jerzy Satanowski („Tsi veystu”, „Iluzye”, „Note”), Adam Żuchowski („Broyt”, „Khvel oyfshteyn”), Marek Czerniewicz („Tsigele”) i Piotr Mania („Epitaf”). Fantastyczna muzyka stanowi niezwykle cenną część tego programu. Oddaje nastrój i splata się ze śpiewem Andre Ochodlo, tworząc wyjątkowo piękną całość. Dla nieznających języka jidysz głos artysty brzmi jak dodatkowy instrument, który w sposób niezbędny dopełnia całości. Energetyczne, lekko jazzujące aranżacje Adama Żuchowskiego zachwycają w wirtuozerskim wykonaniu zespołu The Jazzish Company w składzie: Wacław Zimpel (klarnet altowy), Erich Oskar Huetter (wiolonczela), Stefan Heckel (akordeon), Sławek Koryzno (perkusja) i Adam Żuchowski (kontrabas). Szczególnie interesująco brzmiały solówki w wykonaniu Wacława Zimpela czy Stefana Heckela.
Przed każdym utworem z offu słyszeliśmy jego tekst w tłumaczeniu Piotra Millatiego czytany przez Adama Żuchowskiego. Dzięki temu zabiegowi wiemy, o czym opowiadają kolejne ballady. Samotność, tułaczka, zagłada – to ważne dla Itzika Mangera tematy, które powracają w kolejnych utworach. Jednak w warunkach szybkiej prezentacji słów pieśni, zostaje nam tylko skrótowy obraz, zarys tematu, emocja. Warto chyba sięgnąć do słów poety i odczytać je dokładniej. Rozciągnąć spotkanie z Księciem Jidysz o kolejne chwile poświęcone lekturze jego słów.
Koncert rozpoczęła ballada „Malkele”. Pieśń o tęsknocie za ukochaną, do której bezpośrednio się zwraca. I choć każdy, najdrobniejszy element otaczającego go świata „Wiatr, ptak i płatek kwiatka,/ Ślepy żebrak na rogu,/ Dziecko i jego matka,/ Kominiarz chodzący po dachach,/ Młoda kwiaciarka na rynku,/ Stary żydowski mleczarz-/ Stanie się dzisiaj piosenką”, to nie sięga on po pióro obezwładniony myślą-wspomnieniem o niej, tej, której tam nie ma. Obraz siedzącej w promieniach słońca i szyjącej na maszynie kobiety zdaje mu się „prawdziwszy od jawy”, choć wie, że jest tylko snem tęskniącej duszy. Podziwia jej piękno w sposób uduchowiony, wręcz religijny – „moja tęsknota przed twoim progiem/ Niczym w bożnicy ściągnęła sandały./ Weszła cichutko na palcach/ Przed ołtarz twojego piękna”. Właśnie ten smutek, samotność, tęsknota sprawiły, że powstała piękna piosenka… o niej.
Tęsknota stała się również motywem ballady „Z zamkniętymi oczami”. Tym razem dotyczy jednak domu i bliskich, osamotnienia „wśród obcych”, zmęczenia tułaczką. Gdy zamkniemy oczy wyraźniej, odbieramy dźwięki. Także te, które docierają do nas z przeszłości. Smutek duszy staje się piosenką. Jednak cierpienie tułacza, choć rzuca człowieka na kolana, powoduje, że „Ogrom Boga odczujesz mocniej”. Boga wielkiego i wszechmogącego płaczącego nad ludzkim losem. „Błogosławiony jest człowiek, który usłyszał to łkanie”, bo „Wybrany zostałeś z wielu”.
Ogromny smutek i cierpienie pojawiają się także w kolejnych utworach Itzika Mangera. W balladzie „Siostro moja – iluzjo” prosi „Siostro moja – iluzjo, nie opuszczaj mnie”, by mógł uwierzyć, że całe zło tego świata nie istnieje, że jest tylko złudzeniem, a „W każdej łzie wylanej lśni radości iskra”. Rzeczywistość wydaje się tym bardziej przerażająca, że nie szuka z niej innej drogi ucieczki niż w krainę iluzji. „Tego nie ma – mów mi – to tylko złudzenie”. Ale ona może tylko zasłonić „brud i nędzę życia”, pozwolić przetrwać i żyć.
Jednym z ostatnich utworów wykonywanych w czasie koncertu jest „Epitafium”. Nostalgiczny sonet – nagrobny napis pełen smutku nad losem strudzonego poety, wiecznego włóczęgi, „który się łóżka własnego doczekał”. W nim wreszcie znalazł spokój i odpoczynek po latach tułaczki, tęsknoty i bólu. „Leżącemu tutaj nie trzeba niczego” – chce stopić się z naturą i zaznać wytchnienia.
Utwory Itzika Mangera są pełne smutku i tęsknoty: za ludźmi, za domem, za światem, który przestał istnieć i, do którego powrotu nie ma. Pełne melancholii tułacza niemogącego wrócić, bo to, za czym tęskni, już nie istnieje. Antoni Słonimski we wspomnieniu o poecie napisał, że był „żałobnikiem, opłakującym wysokim synagogalnym śpiewem przeszłość i wszystkie dalekie utracone ojczyzny”.
Nastrój koncertu podkreśla scenografia Serhiya Savchenki. Niezwykle prosta w formie, ale niepozbawiona symboliki. Na ścianie namalowany czarną, grubą kreską stół z krzesłami. Kontur blatu znajduje swoje przedłużenie na scenie, rozwija się w kierunku widzów, jakby zapraszał do wspólnej biesiady. Widoczne oparcia krzeseł sugerują, że miejsca nie zostały zajęte. Może dlatego, że ci, na których czekały, już nie ma. Może czekają na tych, którzy dopiero przyjdą. A może są to tylko pozornie puste miejsca, bo wypełnione duchem nieistniejącego już świata.
Warto zasiąść przy tym stole, zanurzyć się choć na chwilę w dźwiękach ballad do słów Itzika Mangera w wykonaniu Andre Ochodlo i The Jazzish Company i przenieść się w świat, którego już nie ma. Gwarantuję, że to przeżycie zostanie z Wami na długo.