„5:00. UA” w reż. Yulii Maslak Teatru Śląskiego w Katowicach, Teatru Miejskiego w Gliwicach i Teatru Małego w Tychach na V Festiwalu „Open The Door" w Katowicach. Pisze Marta Odziomek w „Gazecie Wyborczej - Katowice".
Płakali i widzowie na widowni, i aktorki na scenie. Taka wyjątkowa, intymna, rzadko spotykana sytuacja była naszym udziałem podczas niedzielnej premiery spektaklu "5:00.UA" w Teatrze Śląskim w Katowicach.
Wszystko zaczęło się od ogłoszenia rezydencji dla artystów, którzy z ogarniętej wojną Ukrainy przybywali do Polski. W grupie, we współpracy, w kilka miesięcy na scenie Teatru Śląskiego mieli przygotować i pokazać nowy spektakl. Z propozycją takiej pomocy w kierunku właśnie ludzi zajmujących się sztuką teatru zawodowo wystąpiło Forum Dyrektorów Teatrów Województwa Śląskiego pod przewodnictwem Ewy Niewiadomskiej z Radia Katowice.
Zgłosiło się kilkudziesięciu twórców reprezentujących różne dziedziny sztuki. Ostatecznie nad spektaklem pracowało kilkanaście osób. Kobiet - bo mężczyźni zostali w Ukrainie, by walczyć. Aktorek z rozmaitych ukraińskich teatrów - dramatycznych, muzycznych, tańca. Ale też i jedna dyrygentka. I reżyserka Julia Maslak, która wszystko spięła w całość. Całość artystycznie bardzo przyzwoitą oraz po ludzku wzruszającą.
Artystki z Ukrainy słowem, muzyką, pieśnią, grą na keyboardzie, tańcem próbowały przekazać nam ogrom emocji, jakie noszą w sobie od czasu ucieczki z ojczyzny, podzielić się przeżyciami z tych dni, o których nie mogą zapomnieć, wyrazić to, co czasem niewyrażalne. Ujęły w ramy prostej, ale dobitnej, komunikatywnej wypowiedzi artystycznej jednostkowe doświadczenia wspólne dla nich, a obce nam, przyjmującym uchodźczynie (a jeśli znane, to raczej z drugiej ręki). I ujęły nas swoją prawdą, szczerością, prostotą.
Spektakl "5:00.UA" w Teatrze Śląskim w Katowicach
Panie pracowały z wykorzystaniem techniki verbatim. To rodzaj teatru dokumentalnego, czerpiącego z autentycznych przeżyć, do którego scenariusze powstają na bazie wywiadów, jakie dramatopisarze przeprowadzają z pierwowzorami bohaterów. Tutaj bohaterek nie trzeba było stwarzać - one grały siebie. Niektóre aktorki właściwie nawet nie grały, ale po prostu były i ponownie przeżywały swoją przeszłość. I ta ich szczerość również robiła piorunujące wrażenie.
Artystki stworzyły na scenie coś na kształt chóru, w którym czasem jednym wspólnym wielogłosem, a czasem solo komunikowały się z widzami. Wypowiadanym w języku ukraińskim opowieściom-performance'om (z polskim napisami) towarzyszyła prosta choreografia, która nadawała spektaklowi potrzebnej dynamiki i ekspresji.
Całość wydarzyła się w ogołoconej przestrzeni niewielkiej sceny, czasem upstrzonej migotliwymi projekcjami, a często nasuwającej skojarzenia z dworcową poczekalnią - pewnie ze względu na to, iż podstawowym rekwizytem aktorek były różnych rozmiarów walizki. No i dlatego, że poczekalnia była ich nadzieją, bramą do bezpiecznego świata, a z drugiej strony - na dobrą sprawę wciąż się w niej znajdują, "przeczekując", już w Polsce, okrucieństwa wojny, w stanie jakiegoś zawieszenia, zamrożenia.
Propozycja, by zrobiły spektakl i mogły go grać, na pewno wyrwała je z tej stagnacji (jeśli tego chciały, bo zrozumiałe jest, iż w tak trudnym czasie po prostu można nie dać rady normalnie egzystować) i sam fakt, że mogą występować, staje się dla nich czymś niewygodnym. To też paradoks tej sytuacji - zastanawiać się, czy jest fair wobec innych - tych, którzy zostali, by walczyć, by pilnować dobytku, a nawet wobec tych, których już nie ma - po prostu robić teatr.
W pamięci zostało mi kilka trudnych migawek z tego spektaklu. Kiedy jedna z aktorek opowiada o trudnej podróży pociągiem, inna zastanawia się, jak wygląda jej mieszkanie, które opuściła w pośpiechu, a jeszcze inne relacjonuje powitanie na dworcu. Kiedy zajmująca się tańcem artystka opowiada o zaskakujących podobieństwach między ciałem w tańcu a ciałem martwym... Kiedy kolejna z aktorek stoi na scenie i nie jest w stanie wypowiedzieć żadnych słów, lecz bije się po twarzy - bo nie znajduje formy do opowieści o zabijanych dzieciach. Kiedy zespół modli się o powodzenie ukraińskiego żołnierza na froncie - brata jednej z pań. Kiedy dziewczyny odgrywają scenę z wolontariuszkami wręczającymi im "dary" a my zastanawiamy się w myślach, czy te trzymane w rękach pampersy i toaletowy papier je uszczęśliwiają, czy też sprawiają, że się potwornie wstydzą. I jak my byśmy się czuli w takiej sytuacji, która w jakimś sensie odziera z godności...
Mimo poważnego tematu i smutku bijącego z twarzy artystek nie brakło też w tym pokazie odrobiny miejsca na żart, ironię, dystans. Na przykład podczas zabawnej improwizacji, w której aktorka radziła nam - po polsku - byśmy kupowali mieszkania z piwnicą (która będzie w niebezpiecznej sytuacji służyła za schron) i instruowała nas, w jaki sposób bronić się przed atakami z pomocą... słoika przetworów (aluzja do sytuacji, która naprawdę miała miejsce).
Prócz morza smutku i strachu wyzierającego z poczynań aktorek było też miejsce na inne emocje. Na przykład na czułość i miłość, kiedy słuchaliśmy wspomnień z dzieciństwa czy przeszłości jeszcze nie naznaczonej wojną. Na wdzięczność wobec polskich obywateli. Ale było też dużo złości, agresji i niecenzuralne słowa kierowane w stronę rosyjskich "kacapów".
Zespół artystek z Ukrainy w Teatrze Śląskim
Na ten niecodzienny teatru dokumentu złożyły się również inne formy artystycznej ekspresji - troszkę kabaretu (ze świetną sceną naigrywania się z bogatych Rosjanek, które nie kupią już pewnych znanych drogich torebek), chwile teatru fizycznego, kilka poetyckich fragmentów czytanych z offu, operowy śpiew (znakomite wykonanie!), dumnie wyśpiewywane ukraińskie pieśni mocnymi, czystymi, pewnymi głosami.
Zespół artystek z Ukrainy wzruszył publiczność, wielu widzów do łez. Te lały się ukradkiem gdzieś mniej więcej od połowy spektaklu aż do samego finału. Podczas oklasków płakaliśmy już wszyscy, razem ze wzruszonymi, przejętymi aktorkami, którym na pewno nie było łatwo wrócić znów do grozy początku wojny zapisanej w osobistych wspomnieniach. Zresztą ona ich nie opuściła, żyją rozdarte między spokojną Polską a walczącą Ukrainą, gdzie zostawiły swoich mężów, kolegów czy starszych rodziców, którzy postanowili nie uciekać.
Praca nad spektaklem na pewno jednak pozwoliła poczuć im, że na coś mają wpływ, że mogą zrobić coś pożytecznego i zarazem artystycznego. I że mogą popracować, korzystając ze swoich umiejętności, a za pracę dostaną wynagrodzenie. Co więcej - dwóm aktorkom dyrektor Robert Talarczyk zaproponował etat w Teatrze Śląskim, więc kto wie - być może zwiążą się z tą sceną na dłużej? Decyzja należy do nich!
Premiera spektaklu "5:00.UA" zainaugurowała jednocześnie 5. edycję festiwalu "Open The Door" w Teatrze Śląskim, który potrwa do 26 czerwca. Warto zapoznać się z ciekawym programem, w którym są różne działania teatralne artystów zawodowych oraz nieprofesjonalnych, spektakle plenerowe, koncert i projekcja filmu. Szczegóły tutaj .
A spektakl "5:00. UA" zostanie znów pokazany w najbliższy czwartek, 23 czerwca, o godz. 18 w Teatrze Miejskim w Gliwicach. Bilety: 30 zł.