„Chłopaki płaczą” wg scen. i w reż. Michała Buszewicza w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Karol Rawski w portalu Teatrologia.info.
Premierą w Teatrze Dramatycznym Michał Buszewicz kontynuuje swoją konsekwentną wizję teatru, w którym stawia na otwartość i dialog, ale nie płytkie moralizatorstwo. Po zrealizowanych w 2017 roku w Teatrze Żydowskim Kibicach i inscenizacji Edukacji seksualnej z 2021 roku we Współczesnym w Szczecinie, Chłopaki płaczą na deskach Dramatycznego w Warszawie to kolejna odsłona dramaturgii nastawionej na ludzi oraz ważne problemy ich codzienności. Bez wielkiej pompy i podniosłości autor podsuwa nam temat warty przemyślenia ‒ na bardzo konkretnych przykładach eksploruje obszary, w których każdy może znaleźć odbicie siebie.
Pomagają mu w tym aktorzy i obrana forma artystyczna. Interakcje między postaciami przecinają obszerne monologi, zawsze znajdujące adresata, będące swoistym zwierzeniem wyznawanym nam, a może samemu sobie. Opowieści, choć powstały w oparciu o jednostkowe doświadczenia zespołu pracującego nad dramatem, wyzute są ze swojego indywidualizmu i, stając się uniwersalnymi, ułatwiają identyfikowanie się z nimi. Bohaterowie przyjmują figurę everymana, nie wiemy, jak mają na imię, czym się zajmują, a jednak znamy ich na wylot. Waldemar Barwiński, Robert Majewski, Henryk Niebudek, Mateusz Górski, Paweł Tomaszewski i Karol Wróblewski z łatwością kreują postacie o bardzo konkretnych rysach ‒ będziemy mieli do czynienia ze starszym mężczyzną wychowanym „w innych, lepszych czasach”, który musiał być twardy; z człowiekiem niepotrafiącym przezwyciężyć swoich lęków, co budzi jego wstyd; z chłopakiem udowadniającym innym, na co go stać, słowem, z mężczyznami, którzy nie radzą sobie z emocjami, nie potrafią ich okazywać ani o nich rozmawiać, przejmują się tym, co pomyślą inni, a to z czym sobie nie radzą, odkładają na kupkę „na później”.
Scenariusz Buszewicza dotyka niezwykle istotnych kwestii dotyczących budowania tożsamości, także tej kulturowej, w XXI wieku. Wchodzi w dialog ze stereotypami na temat figury mężczyzny i jej realizacji w świecie, w którym wszystko pogrążone jest w kryzysie. Sześciu bohaterów przychodzi na basen po to, żeby odreagować trudy codzienności, wyżyć się jakoś i w sposób kompensacyjny przepracować często wypierane emocje. Nieoczekiwanie zaczynają oswajać się ze swoją wspólną obecnością. Od czasu do czasu prowadzą rozmowy, otwierają się, próbują wspierać, jednak wszystko to w ramach bardzo sztywnych kulturowych norm. Są ze sobą na tyle blisko, na ile mężczyznom wypada, choć tak naprawdę tej bliskości pragną. Chcą być zrozumiani i akceptowani, ze wszystkim swoimi słabościami, których w końcu nie trzeba by było się wstydzić, których wyrażenie w życzliwym gronie nie skazywałoby na wyśmianie i złamanie kulturowego tabu. Przemoc obecna w sztuce to nie tylko społeczna presja, jest to przede wszystkim autoprzemoc, w której trwają, nie dostrzegając dla siebie innych możliwości zrealizowania modelu silnego mężczyzny, niż ten przekazywany przez lata z ojców na synów. Tkwimy w pułapce, w błędnym kole, powtarzając wciąż te same błędy, będące przyczyną naszej klęski.
Realizacja ta nie przygniata jednak ciężarem problemu, który przedstawia. Wręcz przeciwnie, stara się go rozbroić, zręcznie operując humorem. Ważna w tym aspekcie jest choreografia przygotowana przez Katarzynę Sikorę, a także muzyka skomponowana przez Baascha. Układ przywodzący na myśl pływanie synchroniczne, staje się pewnego rodzaju intermedium, które łączy ze sobą kolejne elementy dramatu. Pozwala także na wytchnienie i jest w pewnym stopniu hipnotyzujący. Co ciekawe, sygnalizowane w wypowiedziach bohaterów, a także w ruchu scenicznym, miejsce akcji silnie kontrastuje ze scenografią i kostiumami przygotowanymi przez Doris Nawrot. Przestronna scena, dająca wrażenie dużej przestrzeni, wypełniona jest przedmiotami zupełnie niebasenowymi. Środek zapełniać będzie ława z piłkami lekarskimi, z prawej strony, głębiej, instalacja kształtem przypominająca samochód, z przodu grill i toaleta – wszystkie oklejone futrem. Po lewej zawieszone są duże czarne balony, z których jeden zostanie przebity, rozładowując rosnące podczas spektaklu napięcie. W tle wysoka lustrzana powierzchnia obejmująca także kawałek sufitu i podłogi, dzięki której podczas częściowego wyciemnienia możemy obserwować efekt gry światła na wodzie.
Ten dysonans w organizacji i prezentowaniu przestrzeni dobrze ilustruje samą formę spektaklu i jego podział na wnętrze i zewnętrze. Rzeczywista scenografia jest zbiorem emblematów sytuujących nas w świecie stereotypowo męskim, wewnętrznym, daje możliwość podejrzenia tego, co dzieje się w głowie bohaterów, którzy sami chętnie zdradzają na stronie, co tak naprawdę myślą. Zewnętrze, a więc sytuacja społeczna spotkania na basenie, obecna w formie werbalnej, podporządkowuje ruch i zachowanie. Staje się także ciekawą metaforą. Motyw akwatyczny będzie pojawiał się w większości historii postaci, od jeziora, na które ojciec wypłynął łowić ryby, po kałużę, w której utopił się przypadkowy alkoholik.
Wszystko to doprowadza nas do kulminacyjnej kwestii Mateusza Górskiego. Opowiada on o zabawie z kolegami, polegającej na jak najdłuższym wstrzymywaniu oddechu pod wodą. Osoby stojące na brzegu miały się martwić o młodych mężczyzn, a ci, podpłynąwszy do szuwarów, wychodzili cali i zdrowi. Po upokorzeniu, chcąc udowodnić, że tak samo jak inni potrafi nurkować i nie jest gorszy od swoich kolegów, grany przez niego bohater już nie wypływa. Co znaczące, był on basenowym ratownikiem, kimś, kto dbał o bezpieczeństwo innych, ale o niego już nie zadbano.
Ukazane w spektaklu presja społeczna i paradygmat siły wielokrotnie doprowadzają do tragedii. Bohaterowie jednak, wbrew tytułowi, nie płaczą, choć łzy często by się im przydały. Buszewicz zabiera tym samym głos w palącej kwestii toksycznej męskości, bowiem większość samobójstw popełniają mężczyźni wstydzący się szukać pomocy. To spektakl o prawdziwej potrzebie, który pokazuje, że tak naprawdę do zmian nie trzeba wiele. Życzliwość i bliskość, którą w formie przytulenia okazują sobie postacie wspaniale wykreowane przez aktorów w scenie finałowej, choć z początku nieco zdystansowane i mechaniczne, przeradzają się w szczere i pełne pasji uściski. Być może tyle wystarczy, żeby pomóc samemu sobie.