„Bal” wg scenariusza i w reż. Jerzego Zonia w Teatrze KTO w Krakowie. Pisze Piotr Gaszczyński w Teatrze Dla Wszystkich.
Historię świata da się opowiedzieć za pomocą niezliczonej liczby narzędzi. Można spróbować literaturą, choć wybór reprezentatywnego kanonu (chociażby dla samej cywilizacji łacińskiej) to nie lada wyczyn. Może poprzez film? A jakże, obraz wydaje się bardziej sugestywny od słowa. Można odwołać się również do uczuć, a te są zbliżone do siebie pod każdą szerokością geograficzną. Jedynym narzędziem do masowego, natychmiastowego kreowania stanów emocjonalnych jest muzyka. I tym kluczem podążą spektakl Bal – najnowsza propozycja teatru KTO.
Przedstawienie w reżyserii Jerzego Zonia to sztuka uchwycenia czegoś, co na pierwszy rzut oka wydaje się nieuchwytne. Chodzi o iskrę, elektryczny impuls jaki pojawia się pomiędzy ludźmi zatracającymi się w tańcu. Od samego początku, od pierwszych taktów, występujący na scenie aktorzy i aktorki wchodzą w swoje role z pełnym impetem zupełnie tak, jakbyśmy dotarli na widownię podczas krótkiej przerwy niekończącej się imprezy. A muzyka gra nieprzerwanie, bez oglądania się na czasy, politykę i inne tego typu „przyziemne” rzeczy. Jest czymś ponad, czymś co wyzwala, wnosi występujących na zupełnie inny poziom.
Serio, każdemu z osobna i wszystkim naraz należą się brawa za to, ile wysiłku wkładają w swój występ. To udziela się na widowni, energia ze sceny przepływa szerokim strumieniem w stronę oglądających. A lecimy przez cały XX wiek: swing, mambo, kabaret – jest kolorowo (świetne kostiumy Jolanty Łagowskiej-Braun), głośno, dwuznacznie a czasem sprośnie, scena kipi energią. Tylko na moment, gdy Marlene Dietrich śpiewa Lili Marleen w głośnikach słychać narastający stukot tysięcy żołnierskich butów, które jednostajnym dudnieniem zagłuszyły świat przekręcając gałkę z radością życia na „off”. Trwa to jednak moment, a po ciemnych czasach wychodzi słońce: Let the sunshine in z musicalu Hair brzmi w tym kontekście wyjątkowo ikonicznie.
O perwersyjnym charakterze naszykowanej przez twórców tracklisty niech świadczy chociażby fakt, że Maria Koterbska idzie tu pod rękę (a raczej nóżka w nóżkę) z Glorią Estefan: Karuzela i Conga w jednym spektaklu, tego nie wymyśliłbym nigdy. Taki jest też ten spektakl – dziki, nieokiełznany, bazujący na emocjach, niepotrzebujący słów. Jego siłą jest energia aktorów i aktorek, działających jak jeden organizm o niespożytych siłach. Choreografia Eryka Makohona – bajka. Warto wspomnieć w tym miejscu o cichym rozgrywającym cały spektakl – Mistrz Ceremonii (Franciszek Muła) niczym deus ex machina zaczyna, tnie i kończy poszczególne sceny (utwory).
W tym muzycznym résumé KTO nie zapomina o własnej tożsamości. Jarmarczna scena ulicznego teatru to nic innego jak puszczenie oka do widza, który wie, jaka jest historia tego miejsca i ludzi, którzy je tworzą. I choć tańczyli przed nimi i po nich tańczyć będą (stąd na scenie setki par zużytych butów bez właścicieli) to warto wskoczyć już teraz na ten rollercoaster i dać się ponieść, porwać, unieść. Nóżka chodzi na samą myśl….