To dobrze, że Teatr Polski wystawił tę sztukę. Dzięki temu nasz kraj będzie bardziej postępowy i nowoczesny. Skrócimy dystans do Zachodu. Z czasem go dogonimy, a może i przegonimy. Pisze Marek Kochan w felietonie dla portalu Teatrologia.pl.
Tym bardziej, że jest to europejska prapremiera. Sztuka, choć nagrodzona Pulitzerem, nie miała łatwej drogi na scenę, nawet w Ameryce. Na tyle była progresywna, że dopiero po roku od nagrody ktoś zdecydował się ją wystawić, a i to tylko na prowincji, bo trudno powiedzieć, że Teatr Stanowy w Ohio to to samo co Broadway, Off-Broadway, Off-Off-Broadway czy nawet Off-Off-Off-Broadway.
Tym większa chwała dyrekcji Teatru Polskiego, że podjęła takie ryzyko. Przecież właśnie Teatr Polski jest miejscem, gdzie takie ważne dla wspólnoty, a zarazem doniosłe historycznie teksty o wysokiej randze artystycznej powinny być pokazywane: i tak tam przecież jest, co nietrudno stwierdzić, przeglądając repertuar tego teatru z ostatnich lat.
Ale do rzeczy.
Recenzję wypada zacząć od krótkiego omówienia sztuki, bo nie była przedtem znana w Polsce. Jej bohaterem jest niejaki Caesar, postać ikoniczna, wzorowana na coraz szerzej znanym w USA i w Europie Caesarze Buffalo, założycielu i działaczu ruchu FCCM (Free Choice of Colour Movement). Ruch ten, mający coraz większe poparcie w opiniotwórczych postępowych kręgach w Dolinie Krzemowej i w całych Stanach Zjednoczonych, stawia sobie za cel zerwanie ze sztywnymi kryteriami podziałów etnicznych czy rasowych. Ma to służyć ostatecznemu przezwyciężeniu zaszłości z czasów kolonializmu i niewolnictwa. Działacze FCCM podnoszą, że tak jak można wyróżnić płeć biologiczną (sex) i kulturową (gender), możliwe jest wyróżnienie rasy biologicznej (race) i kulturowej (ractce – co jest nieprzetłumaczalną grą słów, od połączenia słów race i act, czyli dobrowolny wybór tożsamości rasowej). Przez analogię do swobodnego wyboru płci postulują oni wprowadzenie pełnej dowolności w wyborze tożsamości etnicznej, tak, by niezależnie od swojego biologicznego pochodzenia każdy mógł zdecydować, czy jest Czarnym, Białym, Czerwonym, czy Żółtym, czy kimkolwiek, np. połączeniem iluś ras. Działacze FCCM, wbrew poprawności politycznej nie boją się używać nazw kolorów, jako ich zdaniem bardziej godnych i bardziej odpowiadających rzeczywistości niż pokrętne konstrukcje w stylu African-American, w istocie stygmatyzujące, tak jakby Czarny musiał utożsamiać się z Afryką, podczas gdy może czuć się po prostu Amerykaninem, Europejczykiem czy wręcz obywatelem świata. Ruch FCCM skupia wszystkie środowiska opowiadające się za dobrowolnością wyboru koloru skóry, należą do niego grupy takie jak WAB (Will Act Black – Dobrowolnie Czarni), WAW (Will Act White – Dobrowolnie Biali), WAR (Will Act Red – Dobrowolnie Czerwoni) i WAY (Will Act Yellow – Dobrowolnie Żółci), a także dotąd nieco niszowa, lecz stale rosnąca grupa WANCD (Will Act Non Colour Defined – Dobrowolnie Niezdefiniowani Kolorystycznie). Duchowym patronem ruchu jest Michael Jackson, który jak wiadomo poprzez operacje plastyczne i koloryzację skóry chciał się upodobnić do białych, a więc był typowym WAWem (Dobrowolnie Białym).
Droga do pełnej realizacji postulatów FCCM w rasistowskiej Ameryce jest długa i wyboista. Najlepiej obrazują to losy samego Caesara Buffalo, dziecka z typowej rodziny WASP (White Anglo-Saxon Protestant), który jako dorosły człowiek stał się WAB (Dobrowolnie Czarny), po czym podjął z całym światem nierówną walkę o równość i dobrowolność. Zaczął od bardziej otwartego na zmiany świata sztuki. Sam napisał i wyreżyserował monodram na temat Martina Lutera Kinga (Black King, White King), w którym, dla przełamania podziałów, rolę tytułową miał zagrać aktor o białym kolorze skóry (lecz nie WAB). Choć wydaje się, że po realizacji serialu Ann Boleyn, w którym rolę drugiej żony Henryka VIII zagrała Jody Turner-Smith, tabu zostało wreszcie przełamane, projekt Caesara Buffalo nie mógł znaleźć miejsca na żadnej amerykańskiej scenie. Mało tego, na autora sztuki i reżysera posypały się gromy. I to ze wszystkich stron. Zarówno od rasistowsko i suprematystycznie nastawionych działaczy BLM, jak i od suprematystów białych, pogrobowców Ku-Klux-Klanu, dla których idee FCCM były czystą herezją.
Po fiasku projektu teatralnego Czarny Król Biały Król Caesar Buffalo nie poddał się, lecz zaczął szukać nowych możliwości, nowych sposobów walki o równość i dobrowolność. Postanowił uderzyć wroga w samo serce, tam, gdzie podziały kolorystyczne są najbardziej trwałe. Trudno o lepsze miejsce dla tej batalii niż szachy: tam podział zarówno pola gry jak i figur, na dwa przeciwstawne obozy, jest najbardziej wyraźny. A przecież nie musi tak być. Caesar Buffalo zaproponował tak zwane Nowe Szachy, zwane przez niego FCC (Free Choice Chess – Szachy Wolnego Wyboru), w których szachownica jest losowo pokryta polami w wielu kolorach (co nieco komplikuje np. ruchy gońców), a każdy z graczy może w czasie gry dowolnie zmieniać zarówno kolor jak i tożsamość figur (pomiędzy tymi, które posiada), pod warunkiem, że nie dokona więcej niż jednej zmiany w jednym ruchu. I tak goniec może zostać nagle królem, a król gońcem, itd. – zupełnie jak w bajkach. Nie trzeba pisać, że gra w takie szachy, nie mówiąc już o zrobieniu mata i wygraniu partii, jest bardzo trudna, gdy szachowany król może natychmiast stać się zwykłym pionkiem i uciec z matni. Gra wymaga niezwykłej inteligencji i elastyczności, a kto wygra, jest prawdziwym Zwycięzcą. Pierwsze Światowe Mistrzostwa Szachów Wolnego Wyboru odbyły się zaledwie dwa lata temu i wygrał w nich, jakże by inaczej, sam Caesar Buffalo.
I właśnie te mistrzostwa są głównym wątkiem fabularnym nagrodzonej Pulitzerem sztuki Jane Ripskin New Chess Game, czyli Partyjka Nowych Szachów. Główny bohater, Caesar, w którym nietrudno odnaleźć cechy i epizody z życia założyciela FCCM, przygotowuje się do finałowej partii i wspomina dzieje swojej walki. Finałowa scena przynosi mu zwycięstwo w Mistrzostwach, które można metaforycznie odczytać jako wróżbę ostatecznego zwycięstwa ruchu FCCM w walce o swoje postulaty.
Realizacja sceniczna tej sztuki daje duże pole do popisu reżyserowi, ponieważ mamy tu teatr w teatrze (jednym z wątków jest nieudana batalia o wystawienie sztuki Black King White King na scenach Off-Broadway), a aktor grający główną rolę wciela się jednocześnie w kilka postaci i tylko od inteligencji widza zależy odgadywanie, czy jest akurat Czarny, Biały, Czarny z Wyboru, czy Biały z Wyboru, o ile oczywiście reżyser nie ulegnie pokusie sięgnięcia po tak banalny chwyt jak malowanie skóry aktora, które zresztą sam Caesar Buffalo określiłby pewnie jako rasizm, bo sprowadzałby tożsamość postaci do race, gdy powinien on mieć prawo do definiowania się przez ractce.
Na szczęście realizatorzy Partyjki Nowych Szachów w Tetrze Polskim nie wpadli w tę pułapkę: główną rolę gra niemal dwudziestu aktorów różniących się płcią, wiekiem i naturalnie kolorem skóry – daje to widzowi niezwykłą przyjemność ciągłego głowienia się kto i w czyim imieniu mówi. Ciekawym, choć banalnym zabiegiem wydaje się zgodne z obecną teatralną modą połączenie sztuki Ripskin z innymi tekstami, w tym wypadku z Malowanym ptakiem Jerzego Kosińskiego (narracja o ptaku, który zmienił kolor i został wykluczony przez społeczność pasuje tu jak ulał), a także z pojawiającą się w dwóch scenach spektaklu książką telefoniczną Nowego Jorku: bohater używając tej książki dzwoni do losowo wybranych nowojorczyków, próbując odgadnąć ich etniczną tożsamość z samego numeru telefonu, co okazuje się oczywiście niemożliwe i ujawnia spektakularnie bezsensowność czarno-białych podziałów społecznych.
Scena finałowa, w której Caesar brawurowym ruchem zmienia królową w konia, robi przeciwnikowi szach-mat i tym samym wygrywa całe mistrzostwa, zapiera dech w piersiach. Muzyka Wagnera, dozowana w dużych ilościach, wydaje się tu absolutnie na miejscu, nawet jeśli grana jest na dziesięciu kobzach.
Wychodząc z teatru mamy silne poczucie, że walka o słuszną sprawę ma sens, a idee równości i dobrowolności muszą zwyciężyć.
Spektakl ważny, potrzebny. Daję trzynaście gwiazdek na dziesięć. To trzeba zobaczyć!