EN

28.05.2022, 11:12 Wersja do druku

Nowe sytuacje. O „Marii Stuart”, premierze Teatru Narodowego, rozmawiają Skrzydelski z Morozem

Skrzydelski: Nie ukrywam, że w związku z nowym spektaklem Grzegorza Wiśniewskiego jestem nieco zakłopotany.

Moroz: Aż tak?

Skrzydelski: Właściwie byłem pewien, że trzecie podejście reżysera do tego samego tekstu da rezultat co najmniej frapujący. Tym bardziej że w obsadzie „Marii Stuart” z Teatru Narodowego znalazły się Danuta Stenka i Wiktoria Gorodecka. Temperatura wzrosła.

Moroz: Ja jestem w położeniu o tyle lepszym, że nie widziałem wcześniejszych zmagań Grzegorza Wiśniewskiego z tym dramatem Schillera. Nie przeżywam zatem męki porównań.

Skrzydelski: Siedem lat temu Wiśniewski pokazał „Marię Stuart” jako dyplom czwartego roku wydziału aktorstwa łódzkiej filmówki. Co interesujące, rolę tytułową grała Maria Dębska, dziś aktorka już znana, a Elżbietę Maja Pankiewicz, dziś z kolei aktorka już fenomenalna – o czym mieliśmy szansę się przekonać, podziwiając jej Sonię w „Wujaszku Wani” w reżyserii Małgorzaty Bogajewskiej z Teatru Ludowego.

Moroz: To teraz żałuję, że nie widziałem tego dyplomu. Jednak pewnie nie był grany zbyt długo, jak to dyplomy.

Skrzydelski: Ale ja też nie widziałem przedstawienia z filmówki. Aż tak rzetelny nie jestem. Za to oglądałem pierwszą „Marię Stuart” Wiśniewskiego, wystawioną w toruńskim Teatrze Horzycy w 2008 r. I do dziś pamiętam tamte emocje. Skupiony, intensywny seans, skomponowany zupełnie inaczej niż ten dzisiejszy, był czystą esencją z Schillera. Naprzeciw Jolanty Teskiej jako Elżbiety stanęła wówczas Maria Kierzkowska.

Moroz: „Maria Stuart” z Narodowego to zaś teatr widowiskowy. Taki miał być w założeniu. I myślę, że nie chodzi tu jedynie o wyczekiwane przez wszystkich sceniczne spotkanie Stenki i Gorodeckiej w tak ważnych, emblematycznych wręcz, rolach. Chodzi oczywiście o coś więcej. 


Całość rozmowy - w "Magazynie e-teatru"

Źródło:

Materiał własny