Dostałam policzek od redakcji Notatnika Teatralnego. Najnowszy numer zrobił ze mnie jedną z bohaterek artykułu pt. "Kronika wypadków cenzorskich". Okazało się, że nie dość, iż jestem cenzorem, to na dodatek cenzorem wielokrotnym i niepoprawnym, ingerującym nie tylko w przetłumaczony przez siebie (sic!) tekst, ale również w kształt spektaklu - oświadcza tłumaczka Hanna Szczerkowska.
To nie pierwszy raz spotykam się z pomówieniami. Red. Sztarbowski z Wortalu teatralnego wysmażył już ongiś na mój temat paszkwil, w którym przedstawił jako prawdę wszystkie racje i wymysły moich przeciwników (czyli dyrekcji Teatru Jeleniogórskiego), nie troszcząc się o zasadę audite et altera pars. Jego doniesienia powtórzył Notatnik. Rzetelność dziennikarska? Kto by się nią przejmował? A może to tylko niekompetencja? Pozory mylą, każdy, także redakcja "Notatnika", wie że cenzura to kontrola natury politycznej lub obyczajowej, natomiast czym innym jest przestrzeganie prawa autorskiego i zawartych na piśmie umów z autorem i tłumaczem. O co więc chodzi? Chodzi o to, że mamy do czynienia ze swoistym, ideologicznym lobby reżyserskim, posługującym się każdym brudnym chwytem dla zniszczenia przeciwnika. To reżyser jest AUTOREM NAD AUTORAMI! Co tam jakiś Adam Rapp, czy Anthony Nielson, Ariano Suassuna, Samuel Beckett! Ale już pani reżyser Strzępka