"Kariera Nikodema Dyzmy" wg Tadeusza Dołęgi-Mostowicza w reż. Piotra Ratajczaka w Teatrze im. W. Horzycy w Toruniu. Pisze Benjamin Pachalski na blogu Kulturalny Cham.
Polityka tu i polityka tam. Niespodziewanie rzeczywistość społeczna
złączyła się z fikcją teatralną. Bowiem niemal równolegle, z biegnącą
kampanią wyborczą na urząd Prezydenta naszego kraju i faktycznie z dniem
elekcji, odbyła się premiera Kariery Nikodema Dyzmy w
toruńskim teatrze Horzycy. Niby nic nie znaczący gest, ale jakże
wymowny. Śledzenie losów bohatera powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza w
realiach naszej współczesności daje nowe szanse spojrzenia na
karierowiczostwo, powodzenie i hochsztaplerkę w meandrach władzy. Niby
autorzy inscenizacji osadzają akcję w abstrakcyjnej przestrzeni, z
nawiązaniami w kostiumie do dwudziestolecia międzywojennego, ale
uwspółcześnienie treści przybliża problematykę naszym czasom. Jednak w
spektaklu Piotra Ratajczaka jest coś odkrywczego, odmiennego od znanej
interpretacji filmowej z wielką rolą Romana Wilhelmiego. Inscenizator,
poprzez mistrzowskie prowadzenie postaci przez Arkadiusza Walesiaka,
wskazuje, że nie mamy do czynienia z gburem i drobnym cwaniakiem, ale z
prowincjuszem, który przypadkiem trafia na salony. Hrubieszowski sznyt
staje się marką dla rodzącego się talentu politycznego Nikodema Dyzmy.
Niby czarowny fordanser i wykidajło łamaga staje się wytrawnym graczem
politycznym. Nie ma w nim rysu grubiaństwa, ale jest właśnie ten
szlachetny urok małomiasteczkowości, która staje się frapujący dla
socjety sanacyjnej stolicy. W drobnym geście, pozie, minie czy
spojrzeniu widzimy rosnący i budujący talent – dorastającego polityka
naszych czasów. Takiego co zaczyna od noszenia teczki w młodzieżówce
każdej partii i szybko staje się personą o wielkich, pseudo
możliwościach, które pisane są przypadkowym szczęściem i odrobiną
sprytu.
W spektaklu toruńskim połyskują niedawne fascynacje Piotra Ratajczaka, które zostały już zaprezentowane w warszawskiej Akademii Teatralnej. Niepodlegli będący rysem powodzeń i niepowodzeń II Rzeczpospolitej ukazujący mniej i bardziej znane postaci tamtych dni stali się zapewne wzorcem dla opowieści o Dyzmie. Reżyser wykorzystuje zbliżone chwyty inscenizacyjne – układy ruchowe, dwie piosenki, monologi i dialogi. Jak w dobrym, intelektualnym kabarecie. Wspomaga w tym również scenografia. W stolicy były to schody, a mieście Kopernika w tle scenka z kotarą, stoliki knajpiane i czerwone wykończenia. Różnica zasadnicza, że mamy linearną opowieść o człowieku wrzuconym w wir świata ludzi spełnionych – majętnych i wykształconych. Ale przecież nie inteligentnych. I to wykorzystuje bohater, bo przecież nie jest gorszy, ba nawet lepszy – czaruje i dusi, otacza się tymi co coś mogą i coś powiedzą. I zwycięża. Bo wbrew pozorom ma niezły spryt i szczególne coś. Spektakl to dziewięćdziesiąt minut zwartej akcji. Toczy się ona dynamicznie i co ważne nie jest dosadna. W scenach agresji i gwałtu jest metafora i sugestywność, która daje szansę widzowi na zbudowanie własnych wyobrażeń o świecie przemocy i bólu.
Mimo wielu plusów największym grzechem przedstawienia pozostanie jego tekst i próba zbliżenia do naszych czasów. Problem dotyczący skupu zboża został zastąpiony energią słoneczną. I tu pojawia się pułapka. Bowiem kwestia rolna była rzeczywistym zagadnieniem tamtego czasu, a trudno dziś powiedzieć, że tę samą rolę odgrywają panele na dachu każdego domu. To zły trop i nie współgrający z naszą codziennością. A przecież można było pozostać nadal przy problemie rolnym – zawsze na czasie i zawsze aktualny. To zgrzyt, ale nie pomniejsza pozytywnego wydźwięku widowiska. To dobra praca zespołowa, swoisty obrazek społeczny karykatur i indywiduów. Przedstawienie trafiło w dziesiątkę – wyborczego czasu i letniej aury, gdyż ogląda się je z radością godną słonecznej pory roku.
Kariera Nikodema Dyzmy na podstawie Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, reżyseria Piotr Ratajczak, Teatr im. W. Horzycy w Toruniu, premiera: czerwiec 2020