„Halka” Natalii Fiedorczuk, Anny Smolar i zespołu aktorskiego w reż. Anny Smolar z Narodowego Starego Teatru w Krakowie na 42. Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Weronika Siemińska w Teatrze dla Wszystkich.
Anna Smolar po raz kolejny (podobnie jak w “Końcu z Eddym”) dekonstruuje klasyczną koncepcję – tym razem opery. Aktorzy wypowiadają teksty w sposób generyczny, jak gdyby chcieli powiedzieć: “To jest spektakl, a my jesteśmy aktorami”. Jak mówi sama reżyserka, tekst libretta zostaje rozszczelniony, a jego wnętrze poddane analizie krytycznej. Smolar postanowiła dokonać reinterpretacji „Halki”, ponieważ uderzył ją jej anachroniczny tekst – dostrzegła pewną niewspółmierność moniuszkowskiego świata, w którym Jontek wykrzykuje do Halki: “To twoja wina”, gdy w księgarni nieopodal kolejna kobieta kupuje “Czułą przewodniczkę” (…) – jak przyznaje w wywiadzie dla Mike’a Urbaniaka.
Powstaje z tego teatr – forma, teatr – idea. Aktorzy są raczej figurami używanymi przez reżyserkę; nie ma tu przestrzeni na bardziej wysublimowane sposoby odtwarzania postaci. Grając mówią nam: “My gramy” – wszystko wypowiadane jest w dokładnie tym samym, zdystansowanym tonie. Oczywiście jest to w przemyślany sposób wpisane w całość zamysłu, a nawet dla dekonstrukcji konieczne. Dla mnie jednak było to zwyczajnie nużące. Może gdyby taki sposób mówienia był praktykowany tylko przez część spektaklu, odbiór byłby odmienny, ale w przypadku zdominowania przez ten zamysł całości, okazał się monotonny. Tego rodzaju konwencja otworzyła jednak duże pole możliwości dla humoru i ironii – co zadziałało, ponieważ publiczność wybuchała co i rusz śmiechem. Momenty humorystyczne bazowały tu jednak na często podobnych i prostych wzorach.
Kiedy Halka w pierwszym akcie nie umiera, sama podejmuje decyzję o wyłamaniu się ze schematu stworzonej opowieści; nie chce być ofiarą i wtedy cały świat ulega rozkładowi. Patriarchalny schemat, który definiował życie bohaterów, nagle przestaje istnieć. Trzeba stworzyć nowe reguły, odnaleźć odmienny sposób postępowania, co okazuje się być sporym wyzwaniem.
Drugi akt to próba ułożenia się w tym świecie bez scenariusza. Bez scenariusza dosłownie, ponieważ libretto osiągnęło punkt krańcowy – powstała wolna przestrzeń. Zofia i Janusz zamieszkują razem, Jontek opiekuje się dzieckiem Halki i Janusza, a Dudziarz staje się pomocą domową – w tej konfiguracji budują swoje życie na nowo. Nie wychodzi im to najlepiej. Pomimo, że pewna ogólna reguła uległa degradacji, oni wciąż poruszają się w starych formach. Plączą się i nabrzmiewają w swoim niedopasowaniu, ale – choć próbując – nie mogą się odnaleźć – są niezdarni i pokraczni.
Co istotne, nie jest to spektakl o perspektywie jednostronnej. Nie spogląda tylko z pozycji kobiet – kiedy kobieta zmienia swoje miejsce, mężczyzna także musi zredefiniować własne. “Halka” kończy się optymistycznym akcentem wspólnego, synchronicznego tańca kolejnych postaci. Wszyscy mamy ciała, wszyscy możemy wykonywać za jego pomocą te same ruchy, co stwarza pewien rodzaj wspólnoty. Za choreografię odpowiedzialny był Paweł Sakowicz i za nią zdecydowanie należą mu się brawa. Miał do dyspozycji tylko jedną profesjonalną tancerkę, Karolinę Kraczkowską, która odgrywa – co interesujące – cały tłum gości, oraz aktorów – nie tancerzy. Zadanie zatem nie było łatwe, ale wykreowany ruch sceniczny doskonale wpasowuje się w całość przedstawienia i znacząco je wzbogaca.
Pomimo, że inscenizacja Smolar jest interesująca intelektualnie, nie wytwarza podstawowego, niezbędnego napięcia, jako że zbyt mało emocji i myśli we mnie wywołała, zbyt szybko zapomniałam o wizycie w teatrze. Na całe szczęście jest to tylko subiektywne odczucie, dlatego warto wybrać się na “Halkę” i powiedzieć: “Sprawdzam”.