EN

4.08.2023, 10:03 Wersja do druku

Niewykorzystana szansa

„Komediant” Thomasa Bernharda w reż. Andrzeja Domalika w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w „Naszym Dzienniku”.

fot. Marta Ankiersztejn/ Archiwum Artystyczne Teatru Narodowego

Napisana w 1984 roku sztuka austriackiego autora Thomasa Bernharda „Komediant" wpisuje się w klasycystyczną zasadę tzw. trzech jedności: jedność czasu, miejsca i akcji. I tak jest w przedstawieniu Teatru Narodowego (Scena przy Wierzbowej) w reżyserii Andrzeja Domalika. Wszystko dzieje się w ciągu paru godzin w jednym miejscu i jest głównie opowieścią o aktorze i teatrze. Choć nie tylko. Oto do prowincjonalnego miasteczka Utzbach w Austrii na gościnne występy przyjeżdża aktor Bruscon (Jerzy Radziwiłowicz) z „ekipą" teatralną, którą stanowi jego rodzina: żona Pani Bruscon (Aleksandra Justa), też aktorka, i ich dzieci, również aktorzy: córka Sara (Zuzanna Saporznikow) oraz syn Ferruccio (Hubert Łapacz, gościnnie, Akademia Teatralna), wykonujący przy tym rozmaite prace techniczne przy ustawianiu spektaklu.

Główny bohater przedstawienia, Bruscon, jest nie tylko aktorem, ale i reżyserem oraz autorem sztuki „Koło historii", którą właśnie ma wystawić w tutejszej gospodzie. Swoją sztukę uważa za arcydzieło, pojawiają się w niej postaci, których wpływ na kształt Europy, a nawet świata był ogromny. Są tu m.in.: Cezar, Napoleon, Churchill, Stalin, Hitler. Oczywiście wszystkie te postaci to role dla Bruscona - dla żony i dzieci pozostały epizody. Jaka jest rzeczywista wartość sztuki, nie dowiemy się, albowiem nie dojdzie do jej wystawienia. Ale będzie ona powracającym wątkiem.

Przedstawienie Andrzeja Domalika w zasadzie jest monologiem Bruscona, w którym pozostałe postaci nie mają wiele kwestii do wypowiedzenia. Są jedynie tłem dla głównego bohatera i „dobudowują" jego postać. Nawet jeśli pojawia się coś na kształt dialogu, jest to najwyżej kilka słów pobocznej postaci, co właściwie nie ma wpływu na dramaturgię całości. Bo tytułowy komediant, czyli Bruscon, to artysta o narcystycznej naturze (co nie jest niczym szczególnym w tym fachu), to aktor kabotyn, megaloman, egoista, który ma o sobie wysokie mniemanie. Czy na pewno? A może jest to tylko obrona przed zniknięciem z pamięci publiczności, przed znalezieniem się poza sceną, poza teatrem? Bo scena jest mu potrzebna jak oddech, choć - jak mówi - „teatr to absurd, gdzie będąc szczerym, nie można uprawiać teatru". U Bernharda Bruscon miota się między rozpaczą z powodu swojej porażki jako artysty a pychą człowieka, który wmawia sobie i innym, że jest artystą wybitnym. Te skrajne emocje budują dramaturgię tekstu sztuki.

Natomiast w przedstawieniu Andrzeja Domalika Bruscon w interpretacji Jerzego Radziwiłowicza jest właściwie pozbawiony emocji. Można powiedzieć, że w sennym rytmie wypowiada swoje refleksje na temat teatru, ubolewa nad beztalenciem aktorskim swojej najbliższej rodziny, nawiązuje do oceny społeczeństwa austriackiego i nierozliczonych zaszłości historycznych itp. Wszystko to jednak wypowiadane jest na jednym tonie, co sprawia, że percepcja widza, która ma swoje granice wytrzymałości, słabnie i spektakl staje się nudny w odbiorze. W tej sytuacji część tekstu, nawet istotnego, umyka uwadze publiczności.

Ponadto zastanawia mnie przyczyna zmiany zakończenia spektaklu. U Andrzeja Domalika mieszkańcy Utzbach nie byli zainteresowani przedstawieniem, nie przyszli (ważniejsze było robienie kiszki?). Natomiast w tekście dramatu Bernharda, w finale, ludzie w popłochu opuszczają gospodę z powodu pożaru plebanii znajdującej się nieopodal. Jawi się zatem pytanie: dlaczego reżyser zmienił zakończenie? Jakże aktualne jest przecież dzisiaj, gdy raz po raz słyszymy o atakach na Kościół katolicki, napadach na księży, także na plebaniach, podpalaniu świątyń itp. Czyżby zadziałała tu tzw. poprawność polityczna?

Tekst sztuki Bernharda wprawdzie nie jest dziełem o głębi filozoficznej, ale może stanowić inspirację do rozważań nad upadkiem moralnym i artystycznym dzisiejszego teatru, a także nad zapaścią współczesnego aktorstwa, gdzie artyzm został zastąpiony wulgaryzmem słowa i obrazu, nierzadko na granicy pornografii. Nie mówiąc już o tym, że teatr w większości stał się narzędziem ideologicznym środowisk lewacko-liberalnych i otwarcie propaguje wrogi program wyniszczający człowieka. Ten proces dokonuje się przecież na naszych oczach i można powiedzieć, że kolonizuje nasze umysły. Życzę środowisku teatralnemu, by jak najrychlej spadły mu łuski z oczu i by zawalczyło o powrót teatru należącego niegdyś do sztuki wysokiej. 

***

„Komediant" Thomasa Bernharda, reż. Andrzej Domalik, scenog. i kost. Jagna Janicka, muz. Mateusz Dębski, Teatr Narodowy - Scena przy Wierzbowej, Warszawa.

Tytuł oryginalny

NIEWYKORZYSTANA SZANSA

Źródło:

„Nasz Dziennik” nr 180

Autor:

Temida Stankiewicz-Podhorecka

Data publikacji oryginału:

05.08.2023