„Śmierć Człowieka-Wiewiórki”, Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk w reż. Roberta Traczyka, zaprezentowana w ramach 41. Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Pisze Kamil Bujny w Teatrze Dla Wszystkich.
Przedstawienia Roberta Traczyka charakteryzuje kilka rzeczy: społeczne zaangażowanie, komunikatywność, oddawanie głosu wykluczonym, przebojowa reżyseria i rockowe umuzycznienie. Wszystkie spektakle tego twórcy, jakie dotąd miałem okazję zobaczyć, łączyły te cechy, dlatego też, idąc na „Śmierć Człowieka-Wiewiórki”, liczyłem na sprawnie i żywiołowo poprowadzony pokaz, który okaże się nieobojętny na istotne społeczne problemy. Czy tak finalnie było? Nie do końca.
Wszystko to, co na ogół wyróżnia realizacje Traczyka, w tym wypadku zawodzi. „Śmierć Człowieka-Wiewiórki” opowiada dość zawiłą historię, która w ujęciu scenicznym okazuje się trudna do zrozumienia. Mamy bowiem przedstawione losy organizacji terrorystycznej RAF, a sam spektakl – jak czytamy w opisie – mierzy się z „romantycznym mitem rewolucjonisty”, jednak oglądający nie tylko niewiele z tego, co widzi, zapamiętuje, lecz także rozumie. Dominuje wrażenie chaosu, poszczególne sceny okazują się niezbyt zrozumiałe, a to, co mogłoby być klarownie ukazane, zostaje niepotrzebnie skomplikowane. Twórcy prowadzą akcję na kilku poziomach i przeplatają ze sobą różne sekwencje, pozostając przy tym zupełnie obojętni na to, czy widz w tym wszystkim jakkolwiek się odnajduje. Wprowadzenie do prezentacji planu lalkowego niepotrzebnie dodatkowo komplikuje spektakl, jeszcze bardziej mnoży niedopowiedzenia – nie mówiąc już o tym, że aktorzy nie radzą sobie z animacją lalek (co, jak mniemam, wynika z dużego tempa spektaklu, z nagłych i krótkich zmian planów). Trafna wydaje się w związku z tym intuicja Huberta Michalaka, który na portalu Teatrologia.pl odnotowuje, iż „nikt z twórców (…) nie pamiętał chyba o tym, że proste lalki, jakimi są pacynki, z trudem udźwigną złożoną treść skomplikowanego dramatu”.
W „Śmierci Człowieka-Wiewiórki” brakuje konsekwencji, jakiejś scenicznej ogłady – można odnieść wrażenie, że zamiarem autorów prezentacji było nie tyle stworzenie na scenie wiarygodnego i interesującego świata, ile pobieżne „przelecenie” przez ciekawy, acz skomplikowany, tekst Sikorskiej-Miszczuk. Jedynym dostrzegalnym i z sukcesem zrealizowanym konceptem było wpisanie całej opowieści w strukturę rockowego koncertu, jednak również to – pomimo świetnie zaaranżowanych i poprowadzonych kompozycji muzycznych – nie okazało się najlepszym pomysłem. To, co na ogół zyskuje podczas rockowego występu w ocenie widza, czyli spontaniczność i możliwość demonstrowania przez artystów własnego niezadowolenia czy nawet buntu, w tym wypadku wydaje się nie tylko manieryczne i nużące (przez powtarzanie tego samego chwytu przez cały spektakl), lecz także irytujące. Może gdyby aktorom towarzyszył zespół muzyczny (tak jak to było w przedstawieniu „Radio Armagedon” z Wrocławskiego Teatru Współczesnego, w którym wykorzystano aż trzy grające na żywo gitarowe kapele), zamierzony efekt zostałby osiągnięty, ale należałoby również popracować nad techniką wokalną aktorów – nie każdy z nich dobrze sobie radzi w partiach śpiewanych.
Spektakl Traczyka zyskiwał w tych scenach, gdzie dochodziło do symbolicznych przekroczeń – przełamywania czwartej ściany, wyzywania widzów (wszak – jak się dowiadujemy – publiczność to lubi) czy podważania autentyczności ukazywanej rzeczywistości. O ile jednak to wszystko doraźnie intryguje i niekiedy bawi, o tyle w dalszej perspektywie wydaje się zupełnie nieuzasadnione. Jeżeli bowiem, jako oglądający, mamy problem ze zrozumieniem clou ukazywanej historii oraz z odnalezieniem się w gąszczu wątków i kontekstów, to jak mamy odnieść się do różnego rodzaju metakomentarzy? Żeby móc wykorzystywać w spektaklu potencjał niedopowiedzeń, wprowadzania zewnętrznych kontekstów (na przykład piosenki Macieja Musiałowskiego „Mamo Moja” z 36. Przeglądu Piosenki Aktorskiej) tudzież autonarracji, trzeba zbudować solidny i przede wszystkim zrozumiały trzon fabularny, od którego można nie tylko wychodzić, lecz który można także podawać w wątpliwość. W „Śmierci Człowieka-Wiewiórki” tego właśnie brakuje: komunikatywności na podstawowym fabularnym poziomie i wyrazistości w formułowaniu przekazywanych treści.