„Folwark zwierzęcy” George'a Orwella w reż. i adaptacji Wojciecha Kościelniaka w Teatrze Ludowym w Krakowie. Pisze Mateusz Leon Rychlak na blogu mateuszleonrychlak.pl.
„Wszystkie zwierzęta są sobie równe, ale niektóre są równiejsze od innych” – George Orwell
Jubileusze teatrów to zawsze okazja do zaprezentowania wszystkiego co najlepsze w zespole i repertuarze. 70-lecie Teatru Ludowego w Krakowie, zostało rozpoczęte śpiewająco i z pompą spektaklem ,,Folwark zwierzęcy” w reż. i adaptacji Wojciecha Kościelniaka. Znając solidność zespołu spodziewałem się dobrej roboty, nie byłem natomiast do końca przygotowany na tak dobre widowisko.
Już od samego początku prac o spektaklu krążyły po mieście słuchy, że będzie to coś naprawdę dużego. Plotki podsycił częściowy casting do spektaklu, który miał wyłonić dodatkową obsadę w postaci tancerek i tancerzy. Jak się ostatecznie okazało, słuchy mówiły prawdę, obsada spektaklu liczy sobie ponad 20 osób, a nawet powiedziałbym osobistości, dobranych do granych postaci z pieczołowitością, której nie można nic zarzucić.
Ale po kolei. To co w pierwszej kolejności uderza w spektaklu, jest bardzo zgrabna scenografia, stylizowana na pełną szpar drewnianą ścianę stodoły, w zależności od potrzeb dzięki obrotowej scenie widziana od środka lub od zewnątrz. Projekt ten, autorstwa Kamili Bukańskiej, posiada sprytnie zamaskowane wejścia, przejścia, okna i lufciki, przez które wylegają lub wyzierają aktorzy. Cały ruch sceniczny związany tylko z samym przechodzeniem przez framugi i ościeżnice ma w sobie coś minimalnie akrobatycznego, budując na płaskiej przestrzeni iluzję optycznej głębi.
Równie interesujące są projekty kostiumów. Na szczęście zrezygnowano z nadawania postaciom kształtów zwierząt, a zamiast tego skupiono się na zaczerpnięciu z funkcji i charakteru bohaterów „Folwarku zwierzęcego”. Właśnie dlatego konie mają robocze kombinezony, świnie w miarę postępującej radykalizacji coraz bardziej militarystyczne kostiumy (od prostych czarnych uniformów po skrzące się złotem medali mundury), łaciatość krowy jest wyobrażona przez naszyte kieszenie, a wcielenie w postaci kur odbywa się przez irokezowate upięcie włosów i bufiaste rude spódnice. Jedynym bezpośrednio animalizującym elementem kostiumów jest przywiązany do nadgarstka każdego z aktorów, imitujący ogon, spleciony sznur. Anna Adamek ze smakiem i przymrużeniem oka wystroiła całą obsadę w naprawdę konsekwentnie dobierane kostiumy, wspierając cały wysiłek kreacji postaci.
No właśnie, skoro o postaciach już mowa, to trzeba by się chwilę na tym skupić. Bo przecież nie sztuka stanąć w masce konia na scenie, i stwierdzić, że koń jaki jest każdy widzi. Niczym nadzwyczajnym jest miauczeć jak kot, czy meczeć jak koza. Sztuką jest za to, dobrać tempo gry aktorskiej do tego, by w zależności od potrzeby było dostojne lub ociężałe jak przystało na spokojnie przeżuwającą pożywienie krowę. I taki właśnie obraz kreuje Marta Bizoń. Sztuką jest prezentować zwinność i nonszalancję najbardziej lubianych a zarazem utrapionych stworzeń jakimi są koty. W jednego z przedstawicieli tego gatunku, prężąc dumnie grzbiet, wcielił się Robert Ratuszny. Jako osioł Beniamin Jacek Wojciechowski prezentuje filozoficzny stosunek do świata, który wydaje się właściwy tym cierpliwym i upartym stworzeniom. Dziewczęcą beztroskę i frywolność, wyczuć można z kolei w rozbrykanej Molly, odgrywanej przez Roksanę Lewak.
Każdy z aktorów otrzymał zadanie, wokół którego mógł nabudować postać bardzo charakterystyczną, funkcjonalnie wplecioną zarówno w fabułę jak i konstrukcję spektaklu. Wymienienie tutaj każdego zajęłoby dużo czasu, jednak odniosę się jeszcze do dwóch istotnych pod kątem całości spektaklu kreacji. Jedną z najbardziej dramatycznych postaci całej tej opowieści jest koń Bokser (Ryszard Starosta), który ślepo wierzy w ideały przyświecające początkom wspólnoty folwarku. Wspaniały perszeron zatraca się w pracy, która ostatecznie go niszczy. Ewolucja tej postaci jest wyraźnie spleciona z postępem fabuły całego spektaklu, i jest równie istotna jak postępująca bezczelność świń Napoleona (Jan Nosal) i Piska (Małgorzata Kochan). Ryszard Starosta utrzymuje na sobie sporą część napięcia w środkowym segmencie spektaklu, przez co zdecydowanie wybija się ponad zbiorowość.
Z kolei rodzajem narratora, postaci, z której perspektywy jak to się ostatecznie okazuje w zamkniętym klamrową kompozycją spektaklu, widzowie obserwują akcję jest osioł Beniamin. Jacek Wojciechowski, znany widzom Teatru Ludowego z pełnej dramatyzmu roli w spektaklu „Chłopi”, a także komicznego zmysłu prezentowanego w ,,Balladach i romansach. Horror School Musical”, w tym przypadku pozostaje kimś w rodzaju Koryfeusza tego zwierzęcego chóru, wprowadzając kolejne postaci i wydarzenia. Czyni to z lekkością i głębią, właściwą najlepszym w Polsce narratorom audiobooków. Zastosowanie tego narzędzia narracyjnego pozwala też widzom na chwilę oddechu pomiędzy poszczególnymi intensywnymi elementami spektaklu, zwolnienie akcji nie jest dzięki temu nagłe i pozwala opowieści płynąć swobodnie dalej, bez sztucznych pauz lub zbyt szybkich zwrotów akcji.
Ponadto ogólnie rzecz biorąc kreacja zbiorowa w tym spektaklu zasługuje na jedną wielką pochwałę. Praca aktorska i reżyserska, przyniosła naprawdę imponujący efekt, który był widoczny przez całą długość i szerokość przedstawienia. Podobnie w przypadku warstwy muzycznej, występy solowe i chóralne dodają tutaj naprawdę wiele i nie pozwalają na nudę, nawet w najmniejszym zakresie. Na całe szczęście zabrałem ze sobą okulary, gdyż dzięki temu mogłem podziwiać wszystko od choreograficznych wyczynów tancerzy i tancerek, aż po mimikę (mistrzynią drugiego planu pod kątem tych elementów była zdecydowanie Gabriela Chojecka).
Jako adaptacja spektakl pozostaje raczej wierny pierwowzorowi. Utrzymuje jego podstawowy wydźwięk nadany przez Orwella. Pewne zmiany i skróty wydają mi się dramaturgicznie uzasadnione, z uwag na fakt, że przedstawienia teatralne rządzą się swoimi prawami. Jednakże dzięki tym zabiegom utrzymana jest zdecydowanie dynamika całego spektaklu, a to w obliczu wymiaru muzycznego i choreograficznego ma pierwszorzędne znaczenie.
Z głęboką pewnością mogę stwierdzić, że jest to jeden z najlepszych spektakli, jakimi może pochwalić się Teatr Ludowy w Krakowie i tym samym buduje sobie bardzo solidną przewagę konkurencyjną w tym jubileuszowym sezonie. I śmiem twierdzić: W zupełności zasłużenie.
 
 
       
                                           
                                          