Muszę szczerze przyznać, że obawiałem się wszystkiego: wizyty w dawno nieodwiedzanym miejscu (kościele) oraz wizyty w miejscu i czasie szczególnie dramatycznym (Nowosielski powiedziałby: ociekającym krwią), czyli w okresie Wielkiego Postu - o widowisku pasyjnym "...a jednak nadzieja..." w kościele pw. Matki Boskiej Nieustającej Pomocy w Katowicach, pisze Radosław Kobierski w miesięczniku Śląsk.
Samej pasji również zacząłem się bać, kiedy zrozumiałem, że nie wysłucham ani "Mateuszowej" Bacha, ani "Łukaszowej" Pendereckiego, ani "Janowej" Arvo Parta, tylko będę miał do czynienia z pasją jako widowiskiem słowno-muzycznym. Wolę, kiedy kanon pasyjny w Kościele katolickim przedstawia się ewangelicznie jeden do jeden, z podziałem na amatorskie głosy i bez szczególnej dramaturgii. Obawę budził tytuł przedstawienia i, last but not least, fakt, że za sterami tego muzycznego widowiska miał zasiąść Józef Skrzek, a świetnie pamiętam, że ostatni zasłyszany przeze mnie w kościele projekt muzyczny, który zrealizował, pozostawił niedosyt. Tak się jednak złożyło, że moment po momencie, chwila po chwili, moje obawy zaczęły topnieć. Raz, że kościół w Szopienicach wcale nie okazał się, jak zdarza się nowoczesnym bryłom, makabryłą. Tak zewnątrz, jak i w szczególności we wnętrzu. Dwa - za architektonicznym minimalizmem podążał minimal