EN

23.11.2023, 10:40 Wersja do druku

Nie wyrosnąć z rave'u wolności

„Mój pierwszy rave” w reż. Agnieszka Jakimiak w Teatrze Nowym im. Kazimierza Dejmka w Łodzi. Pisze Dariusz Pawłowski w „Dziennik Łódzkim”.

fot. HaWa/ mat. teatru

Ogólnie dostępna impreza w teatrze - i to na scenie, a nie w bufecie, na popremierówce? W dodatku dająca publiczności przestrzeń do wydobycia się z foteli i zerwania z rolą (bo przecież w teatrze nie tylko na scenie dzielone są role) widza, by się przemieszać z tymi z oddalonych zwykle od nas miejsc, a w konsekwencji zobaczyć z boku relacje przez teatr budowane? Tak, i także po to jest teatr, nie tyle burzący czwartą ścianę, co pozwalający ją przesadzić, a na murze mażący mural przywołanego wspomnienia - zamykającego przeszłość, by otworzyć przyszłość. A mimo tego zachowujący swoją teatralność. Jest w tym energia. Taki teatr, w potoku manifestów, staje się nowy - nawet jeśli daje wiarę uznanym prawdom.

Urodzona w Łodzi Agnieszka Jakimiak zaprosiła widzów - w tym przypadku raczej: gości, na swój pierwszy rave, który zorganizowała na Małej Scenie Teatru Nowego. Przyznaje, że w rave'ach - całonocnych „baletach" przy muzyce elektronicznej, głównie techno, Łodzi przełomu tysiącleci (rozgrywanych w najróżniejszych miejscach: od klubów, przez squaty i bunkry, po dzikie imprezy na terenie lunaparku) - nie uczestniczyła, głównie dlatego, że przed grozą miasta Łodzi przestrzegali ją sami łodzianie i rodzina. Dzisiaj uznała, że coś ją jednak ominęło i mając cudowną moc artystki-kreatorki postanowiła sama sobie, bliskim i tym którzy zdecydują się na „teatrówkę" wpaść, rave zorganizować.

Taka szczerość, uczciwość podejścia do tematu opowiedzenia o jednym z najciekawszych fragmentów historii odbudowującego się po szarzyźnie PRL miasta (która będzie się zderzać z „relacjami" tych uczestników imprezy, którzy zapewnią stojących lub tańczących obok, iż bywali, mimo że nigdzie nie bywali), zaowocowała autentycznym, angażującym i - przy całej prostocie pomysłu - wielowymiarowym spektaklem.

Reżyserka i autorka scenariusza zaprosiła do migawkowych wspomnień uczestników i organizatorów imprez sprzed lat (m.in. Marcelo Zammenhoffa, Wiktora Skoka, Beatę Bombchen Kiejnich, DJ-a Rebusa), wpisując w to opowieść o wkraczaniu w dorosłość jej pokolenia i tęsknotę za wspólnotowym doświadczeniem. „Podzieliła" przy tym siebie na trzy Agnieszki - z przeszłości (w tej roli Paulina Walendziak), teraźniejszości (Halszka Lehman) i przyszłości (Mirosława Olbińska), płynnie balansując pomiędzy nimi emocjami oraz zmieniającym się sposobem postrzegania samej siebie, jak i rodzinnego miasta. Trzy Agnieszki przyjmują jednocześnie zadanie lustra, w którym mogą z czułością przejrzeć się reprezentanci różnych pokoleń wkraczających w tę rzeczywistość: bo któż nie chciałby raz jeszcze wyprawić się do krainy młodości, albo przestrzec siebie z tamtych lat przed czynami i zachowaniami, o których dzisiaj wiemy, że były błędami?

Autorka spektaklu zachowuje cykl wydarzeń związanych z rave'em. Zaczynamy od biforka w foyer Małej Sceny, gdzie mamy okazję się zapoznać i nauczyć podstawowych tanecznych przyruchów: od „kurczaka na sterydach", po „kanapkę z hajsem" (jakkolwiek to brzmi, no robiliśmy takie rzeczy, naprawdę). Później zostajemy zaproszeni na właściwą hulankę, w świetnie scenograficznie (Mateusz Atman) przygotowanej przestrzeni Małej Sceny - przypominającej po-fabryczne wnętrze, ze sceną zamienioną w parkiet do tańca, wielkim napisem Ave Rave na ścianie, stanowiskiem DJ-a oraz wyświetlanymi wideo nagraniami z łódzkich Parad Wolności (szkoda, że tylko współczesnych - dotarcie do filmów archiwalnych byłoby ekscytujące). A wszystko kończy się, rzecz jasna, afterem na zapleczu sceny, czyli wyspokojeniem z poruszającym wykonaniem piosenki „Uciekaj" Cool Kids Of

Death, zawierającej pamiętną frazę: „Urodziłem się w Łodzi, nie w Nowym Jorku; Moje miasto to syf; Czasami myślę, że żyję w piekle, czasami myślę, że to zaszczyt". Istotne jest także przywołanie dekalogu rave'-ów, który podkreślał konieczność zaopiekowania się każdym z uczestników imprezy, z zachowaniem jego osobistej strefy komfortu oraz dbaniem o nawadnianie organizmu. Kodeks, który gdybyśmy zechcieli obecnie przestrzegać poza parkietem, spiąłby nas w społeczność, w miejsce funkcjonującego składowiska nabuzowanych „buców". W tej formule rave staje się płaszczyzną porozumienia i wolności. Nic dziwnego, że w pewnym momencie Agnieszka Jakimiak zaprasza do zabawy swoją mamę, która niegdyś drżała z obawy za każdym razem, gdy jej córka wychodziła z domu. Bo z takiego rave'u nie warto wyrastać.

Z uderzającą radością i przyjemnością rave'ują w przedstawieniu aktorki, które wcielając się w Agnieszkę zachowują swoją charakterystyczność i dostają okazję przemiany postaci w znamienne elementy techno rzeczywistości. Mirosława Olbińska staje się nawet „dropsem" MDMA (metylenodioksymetamfetamina), znanym jako ecstasy, by opowiedzieć historię substancji, wywołującej poczucie euforii, rozbudzającej empatię i słuchowe doznania muzyczne (co oczywiście nie oznacza, że bezpiecznej). Nad wszystkim zaś panuje żywiołowy rytm muzyki występującego w przedstawieniu DJ-a Łukasza Jędrzejczaka, znakomicie miksującej elektronikę lat 90., acid techno, drum'n'bass, czy jungle, ze współczesnymi rytmami z afrykańskich wytwórni. To twórcza, dzisiejsza adaptacja muzycznych szlaków epoki boomu techno, które stały się klasyką. Dostajemy też przykład ówczesnego odbioru subkultury rave'ów, poprzez cytat z „Naszego Dziennika", porównujący nocne imprezy do satanistycznych spędów. Przytacza go mistrz ceremonii, ubrany w długie futro, z koroną cierniową przechodzącą w diabelskie poroże na głowie. Nie oceniaj tak łatwo i bezwzględnie, zdają się przypominać realizatorzy widowiska, bo w zapiekłości nie zauważasz, jak ci wtedy blisko z jasności w ciemność.

W tym błyskotliwym, znakomicie skonstruowanym, pozbawionym zbędnych naddatków przedstawieniu poprzez energetyczny bit przebija się ujmująca, czysta, niekwestionowalna - moim zdaniem - myśl. Że ochronę przed niebezpieczeństwem i szansę na wykaraskanie się z niesionych także przez czas usamodzielniania się zagrożeń znajdziemy w autentycznej bliskości - rodziców, dzieci, partnerów, partnerek, przyjaciół. Z każdego parkietu trzeba kiedyś zejść, najlepiej niepokonanym samotnością. Mając gdzie. A raczej - do kogo.

Agnieszka Jakimiak wyjechała z Łodzi osiemnaście lat temu, mając osiemnaście lat. W jej łódzkim, emocjonalnym spektaklu pobrzmiewa też nuta, która tak przecież dręczy żyjących tu łodzian. Że miasto Łódź kocha się najbardziej, gdy się z niego wyjedzie...

Tytuł oryginalny

Nie wyrosnąć z rave'u wolności

Źródło:

„Dziennik Łódzki” nr 272