"Woyzeck" Georga Büchnera w reż. Piotra Cieplaka w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Maciej Stroiński w Przekroju.
Motto: "Jak czasem trudno awans swój i wyższość okazać poprzez sztukę/ Skąd mam wiedzieć czy ja to widzę/ Czy ja to widzieć mam czy nie mam?" (Paweł Demirski, "Rok z życia codziennego w Europie Środkowo-Wschodniej") Thomasowi Bernhardowi nie zazdroszczę stylu, lecz zazdroszczę mu tytułów, a najbardziej podtytułów. "Oddech". "Decyzja", "Wycinka". "Ekscytacja", "Suterena". "Wyzwolenie", "Wymazywanie". "Rozpad", "Bratanek Wittgensteina". "Przyjaźń", "Dawni mistrzowie". "Komedia"... Szał. Najpierw tłusta metafora, która zaraz po kropce nabiera konkretu. Poeta wyjawia, co poeta ma na myśli. Wiele by się wyjaśniło (podkreślmy tę "jasność"), gdyby "Woyzeckowi" w Teatrze Narodowym nadano podtytuł. Byłby "Woyzeck. Darkroom". Spektakl Cieplaka tak powinien się nazywać, bo przepraszam bardzo, ale nic nie widać. Co z tego, że się artyści sumiennie napracowali, kiedy widz nie widzi? Drugi taki spektakl w sali imienia Bogusławskiego i zaczynam się obaw